piątek, 27 lutego 2015

~VI~ 'Excuse me?'


Elena
- Phasmatos tribum, nas ex viras… - mruczała skupiona Bonnie, unosząc ręce nad mapą poplamioną moją krwią. Łzy na jej twarzy zaschły, a ciało już nie drżało. Tkwiła w takim stanie od dobrych kilku minut, a było to już drugie podejście do zaklęcia lokalizującego. Ktoś ją blokował, więc ciemnoczerwona ciecz ledwo drgała i wciąż pozostawała w okolicy domu Salvatore’ów przy Dark Rose Avenue.

Stefan stał przy kominku od pewnego czasu i popijał Bourbona ze zbiorów swojego brata. Caroline i ja siedziałyśmy na kanapie w pobliżu Bon, trzymając się za ręce.  Blondynka już nie płakała, a co jakiś czas ocierała moje mokre policzki. Najbardziej irytująca w tym wszystkim była Michelle, łażąca w tę i z powrotem po bibliotece i wysyłająca Damonowi SMS-y o niezbyt pochlebnej treści.

TRZASK!
Drzwi wejściowe zamknęły się z hukiem. Bonnie przerwała zaklęcie, dysząc głośno. Usłyszeliśmy ciężkie kroki.

- Damon? – zawołałam, wstając.
To był on. Wszedł do biblioteki niepewnym krokiem, minę miał zmieszaną i zakłopotaną. Pod prawym kącikiem jego ust widniała zaschnięta krew. Cholera, nie raczył odbierać telefonu, bo się z kimś lał?! Rzuciłam się w jego stronę i potrząsnęłam nim, łapiąc za jego skórzaną kurtkę.

- Gdzie ty byłeś, Damon?! Czemu nie odbierałeś?! – darłam się. – Ktoś porwał Jera!
- Eleno… - przerwał mi padniętym głosem, patrząc w podłogę.

Do pomieszczenia wpadł Jeremy. Wyglądało to jednak bardziej, jakby został wepchnięty. Całe jego ciało było zakrwawione i poharatane. Zachłysnęłam się powietrzem.
- Jeremy! – krzyknęliśmy wszyscy naraz. Wszyscy prócz wciąż zrezygnowanego Damona.

Ruszyłam w stronę brata, lecz zdążyłam zrobić dosłownie krok, gdy ktoś pociągnął go za bark w tył.
- A-a-a – wtrącił damski głos.

Na schodkach za Jeremim stały dwie kobiety. Ta, która trzymała go za ramię była szatynką o złośliwym uśmiechu i niesamowicie błyszczących, niebieskich oczach, które, przysięgam, już gdzieś widziałam. Miała na sobie dżinsową kurtkę, zwiewną, długą sukienkę i białe tenisówki. Była niewysoka i raczej drobna, ale rękę na ramieniu mojego brata zaciskała bardzo mocno, wbijając paznokcie w jego skórę.
Ta druga była całkowicie inna – pewna siebie długowłosa blondyna, „ta rządząca”. Jej smukłe nogi odziane były w ciemne dżinsy, idealna talia podkreślona obcisłą bluzką w twarzowym odcieniu różu, a to wszystko dopełniały niebotycznie wysokie platformy z kwiatowym motywem. Kurczę, mimo że była porywaczką Jeremiego, to i tak wprawiła mnie w kompleksy.

- Cholera, to nie fair… - mruknęła Michelle za moimi plecami, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Życie jest nie fair, moja mała Ellie – odparła blondynka, wymijając Jera zgrabnym krokiem.

- Zaraz… - Stefan zmarszczył brwi w konsternacji. - Znasz je, Michelle?

Michelle milczała. Kurczę, kim są te panny, które torturowały Jera i sprawiły, że czułam się jak niekształtna masa?
Przeniosłam wzrok z Michelle na drugą z porywaczek Jera, tę, która trzymała go za bark. Mierzyła mnie pogardliwym wzrokiem i z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Och, te jej oczy były mi tak bardzo znane! Musiałam ją kiedyś spotkać, tylko gdzie?

- Oczywiście, że się znamy. – Blondyna roześmiała się perliście, przestępując z nogi na nogę i taksując Michelle niedowierzającym wzrokiem. – Spędziłyśmy razem niemal dwadzieścia lat. Ach, ten okres prohibicji! Pamiętasz, słoneczko?
Okres prohibicji? To nie były przypadkiem lata dwudzieste i później? Przecież wtedy chyba jeszcze żyła Margaret, przyjaciółka Michelle, która pomogła jej uporać się z wampiryzmem. Klaus zabił ją  jakoś w trzydziestym którymś. Chyba że… Olśniło mnie.

- Jesteś Margaret? – spytałam podejrzliwie, krzyżując ręce i przekrzywiając nieco głowę. – Ta, którą Klaus rzekomo zakołkował w latach trzydziestych?
Blondyna ponownie się roześmiała. Spojrzałam zdezorientowana na Michelle – przygryzała nerwowo wargę,  a jej brwi były zmarszczone. Tak więc zostałam okłamana.

- Jestem Margaret, tak? – rzuciła blondynka, niedowierzając. – A tak w ogóle to… Klaus i kołki? Serio, Ellie? – Michelle spuściła wzrok. Jej rzekoma przyjaciółka chwyciła się pod boki i dygnęła niczym dama. – Mam na imię Maya, żyję od dobrych paru wieków i nie zamierzam umierać przez jakiś nieszczęsny kołek. – Wyprostowała się nagle i wskazała palcem na Stefana. – Ciebie nie znam, ale myślę, że jesteś Stefan, tak? Jak to było, Ellie? Ach, racja! Nudny i naiwny podnóżek tatusia.
Stefan obruszył się, spoglądając z oburzeniem na siostrę. Ba, wszyscy byliśmy zdziwieni.

- Ty. – Maya wskazała na Bonnie. – Hmm, czekoladka… Wiedźma… Bennett. Oczywiście, wszystko jasne. Ty .– Tym razem Maya niemalże dźgnęła palcem szyję Caroline. – Nie mam pojęcia, ktoś ty, ale zakładam, iż typowa cegła z prowincji, pusta jak flaszka alkoholika.
- Jak śmiesz! – Caroline tupnęła nogą. – Kim jesteś, by mnie oceniać, ty podła, pozbawiona większych wartości, napompowana lalo!?

Maya w ułamku sekundy przygwoździła Caroline za szyję do podłogi. Wszyscy wstrzymaliśmy oddechy z przerażenia.
- Mam minimum osiemsetkę więcej na koncie niż ty, dziewczynko – warknęła, pochylając się nad Care i ściskając jej szyję jeszcze bardziej. – Poza tym w sekundę mogę wypalić mózgi wszystkim twoim kumplom, więc radzę ci zamknąć jadaczkę raz na zawsze.

Wstała z gracją i otrzepała bluzkę z niewidzialnego pyłku. Cholera! To ona jest wampirem czy wiedźmą? Nic już nie rozumiem! Kucnęliśmy ze Stefanem przy roztrzęsionej Forbes, podnosząc ją na nogi.
- Na czym skończyliśmy? – zastanawiała się Maya. – Ach, oczywiście! Petrova! – Rozłożyła ramiona, przystając przede mną. - Kolejna identyczna, tak samo niezdecydowana. – Machnęła ręką i przeszła do Michelle. – A kochaniutką Ellie znam jak nikt inny. No i ty… - zamruczała, kierując się w stronę najstarszego Salvatore’a, który nadal tkwił zniesmaczony w jednym miejscu. – Mój cudny, gorący Damon… Nadal taki, jak kiedyś – przejechała długimi, czerwonymi paznokciami po jego torsie.

- Ej! – warknęłam. Coś we mnie pękło, gdy Maya to zrobiła. Irytowała mnie o wiele bardziej niż Michelle, choć poznałam ją kilka minut temu. Może i Damon to świnia, ale niech sobie na za dużo nie pozwala.
- To wy się znacie?! – pisnęła siostra Salvatore’ów, a ze zdziwienia niemal odrzuciło ją w tył.

- Jeszcze pytasz? – prychnęła Maya. – Chicago, pięćdziesiąty drugi. Naprawdę, Petrova, nie dziwię się, że wskoczyłaś mu do łóżka.

- Skąd ty… - Z oburzenia odebrało mi głos. Co za żmija!
- Wiemy praktycznie o wszystkim, co nie, słonko? – Maya spojrzała na swoją współpracowniczkę, nadal trzymającą Jera z dala od nas – szatynka kiwnęła głową, ciągle świdrując nas wszystkich błękitnymi oczami z tak dobrze znanym mi skądś błyskiem… Trudno, powołam się na intuicję.

- To doprowadza mnie do szaleństwa – burknęłam, ruszając do wciąż niemrawego Damona. Złapałam go za podbródek, chcąc by na mnie spojrzał. Jego błękitne oczy patrzyły na mnie ze zdezorientowaniem, lecz nadal miały w sobie to coś – ten charakterystyczny, przeszywający błysk, który sprawiał, że czułam się jak otwarta księga. Zerknęłam kątem oka na oprawczynię Jera i spotkałam spojrzenie Damona tylko że w otoczce wytuszowanych rzęs. – No dobra! Bez jaj! – odsunęłam się od bruneta i stanęłam naprzeciw Jera i tej dziewczyny. – Ty. Dlaczego masz oczy Damona?
Nie obchodziło mnie wtedy jak bardzo niedorzecznie musiało to brzmieć. Chciałam poznać prawdę. Musiałam ją poznać.

Dziewczyna posłała mi złośliwy uśmiech. Zmrużyła TE oczy i przekrzywiła lekko głowę. Krótko mówiąc, przybrała pozę Damona. Myślałam, że oszaleję! Przemówiła po raz pierwszy.
- To oczywiste. – Jej głos był przepełniony pogardą i zlekceważeniem wszystkiego. – Bo jestem jego córką.

 
 Damon
- Że co proszę? – warknąłem, spoglądając na moją koleżankę z Grilla. W uszach dzwoniły mi jej słowa. Moja córka? Niedorzeczność!

- Kim jesteś?! – pisnęła moja siostra. Po niej krzyknęła też Elena i się posypało. Miałem wrażenie, że trafiłem do klatki z papugami, które bez przerwy powtarzają to samo pytanie.
Moja rzekoma córka zdjęła rękę  z barku młodego Gilberta, a on jęknął z ulgą. Bennett od razu do niego podeszła i usadziła na kanapie. Panna z pubu stanęła przede mną. Miała MOJE oczy! Rzeczywiście! Czy mnie w tym Grillu aż tak zamroczyło, że tego nie zobaczyłem?

Zlustrowałem ją nieco – stała odważnie, była wyprostowana, a żeby spojrzeć na mnie, zadzierała głowę. Czułem się trochę jakbym patrzył na Deborę Wilson z niebieskimi oczami. Czy to naprawdę była jej córka?
- Deborah przeżyła wtedy, wiesz, pacanie? – oświadczyła, a mnie zamurowało. – Urodziła mnie i wychowała. Zmarła na gruźlicę, gdy miała trzydzieści sześć lat.

- O mój Boże! – pisnęła Caroline. – Jak przeżyła!?
- Zamknij się, blondi – warknęła Maya, oparta o kolumnę, a Forbes się już nie odzywała.

- A wyprzedzając wasze kolejne pytania. – Moja córka zaczęła krążyć po bibliotece, jak to wcześniej robiła Maya .– Przestałam dorastać, gdy skończyłam szesnaście lat, w tysiąc osiemset osiemdziesiątym czwartym. Do wtedy byłam podatna na ludzkie urazy i choroby. No, ale od tamtej pory jestem normalnym wampirem.
- No tak, świetnie, że się tym z nami podzieliłaś – Stef skrzyżował ręce na piersi. – Ale może byś się tak z łaski swojej przedstawiła?
Moja, cholera jasna, córka zmarszczyła brwi. Odwróciła się tak, by wszyscy widzieli jej twarz.

- Proszę państwa – zaczęła uroczystym tonem. – A może raczej tałatajstwa – dodała ciszej, a chyba każde z nas, prócz Mai, zmroziło ją wzrokiem. – Nazywam się Lehia Agnes Salvatore.

****
Hey! Wybaczcie, że dopiero teraz. Skończyłam ten rozdział kilka dni temu, ale ciągle czegoś mi brakowało. Jest krótszy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że nie najgorszy. Wiem, że wydarzenia bodajże trzech ostatnich rozdziałów mają miejsce jednego dnia, ale już z tym koniec! :) Wyszliśmy z tej 'jednodniowej' strefy.
Kończą mi się ferie, więc nie wiem, kiedy wrzucę nowy. W kązdym bądź razie - do napisania!
xoxo
                                                  CZYTANIE= KOMENTOWANIE