poniedziałek, 28 grudnia 2015

~XII~ 'Women'

Klaus wszedł z nonszalancją do bogato zdobionego salonu w swojej rezydencji. Zmierzył wzrokiem dwie przybywające tam młode kobiety i rozłożył ramiona.
- W czym mogę służyć, moje piękne panie? - zapytał, uśmiechając się szeroko.
Stojąca przy kryształowym stoliku do kawy Caroline prychnęła.
- Nie graj Greka, Klaus. Chcemy szczegółów z 1913 roku. Co wyjawiłeś Michelle Salvatore? Co było tak cenne dla Mai?
Klaus nie był zdziwiony determinacją Caroline - przecież właśnie to (i wiele innych rzeczy) go w niej urzekało. Spojrzał na Bonnie, która przysiadła na ciemnej, skórzanej kanapie, opierając łokcie o kolana - och, biedna czarownica została zmuszona do bycia obstawą dla  rozwścieczonej wampirzycy.
Klaus westchnął głośno. Podszedł do ręcznie rzeźbionej komody z mahoniu, stojącej koło ogromnego okna. Zręcznym ruchem przysunął sobie szklankę i nalał do niej szkockiej z karafki.
- Skąd podejrzenia, moja droga, że Micheline - odmianę tego imienia wypowiedział z tak idealnym francuskim akcentem, że Caroline zemdliło - mnie wykorzystała?
Blondynka tupnęła nogą niczym rozkapryszona czterolatka.
- Powtarzasz to na każdym kroku, idioto - warknęła, wbijając paznokcie w wewnętrzne strony dłoni. - Domagam się więc pogłębionej odpowiedzi. Mówże natychmiast, bo nie wytrzymam!
Klaus upił łyk brunatnego alkoholu. Jego jedyną zachcianką w tamtej chwili było nie mające końca napawanie się urodą Caroline. Jeszcze gdyby nic nie mówiła...
- Co do 1913... - zaczął niechętnie. - Czy nie powiedziałem wszystkiego? Wiecie, że Micheline okradła mnie zarówno materialnie, jak i informacyjnie?
- J a k i e  informacje jej powierzyłeś, Klaus? - wycedziła Caroline. - Musimy to wiedzieć.
Klaus zamyślił się. Był zły. I to bardzo. Owszem, kiedy im o tym mówił, radowała go przerażona mina panienki Salvatore, ale miał już dość. Po przemyśleniu tego wszystkiego stwierdził, że wyjawienie tego sekretu było beznadziejnym pomysłem. Co z tego, że przez chwilę mścił się na Michelle? Zaspokoił swoje sadystyczne potrzeby, wprawiając ją w niedługie przerażenie i koniec. Po co mu to było? Teraz go nękają, męczą. Nie, żeby był niezadowolony z obecności uroczej Caroline, bo to nigdy nie nadejdzie. Tak czy inaczej, obecnie cała drużyna odkupienia z Mystic Falls bawi się w detektywów i robi to bardzo nieudolnie. Jeszcze brakuje tylko momentu, kiedy jego brat pozna Michelle i dowie się o ich relacji, po czym zacznie udawać kaznodzieję. Wtedy to nadejdzie definitywny koniec cierpliwości Klausa odnośnie ludzkości.
- Nieumyślnie wyjawiłem Michelle to, czego chciała Mayah. Mówię tu o moim...
TRZASK.
Głowy obecnych w salonie zwróciły się w stronę, z której dochodził dźwięk.
U podnóży schodów stała Katherine o wytrzeszczonych oczach. Według Bonnie i Caroline, które widziały ją po raz pierwszy od jej powrotu, przypominała nieboszczyka, którego zaczęły podżerać robaki. Nie używając metafory - wyglądała paskudnie. Była wychudzona, posiniaczona, a na głowę naciągniętą miała czarną bejsbolówkę. Nietrudno było się zorientować, że się skradała, a przynajmniej próbowała. Wyprostowała się, chwytając się poręczy. Wypuściła głośno powietrze.
- Wspaniale - burknęła.
- Gdzież się podział mój udający Matkę Teresę brat? - zapytał Pierwotny łagodnym tonem, tak jak gdyby pytał kobietę o samopoczucie. - Poszedł ratować kolejne niewiasty w potrzebie?
- A wiesz, że tak? - odburknęła Katherine. - Biega za tą...
Ugryzła się w język, dosłownie i w przenośni. Miała oczywiście wydać się, że wie o ciąży Hayley, ale uświadomiła sobie, że prawdopodobnie oprócz niej i Pierwotnych, nikt nie doznał zaszczytu poznania tej tajemnicy. Uśmiechnęła się półgębkiem na myśl, że jednak zachowa haka na Klausa Mikalesona na odpowiedni moment.
Caroline była autentycznie przerażona wyglądem Katherine. Jak to możliwe, że Pierce aż tak zmarniała? To było nieprawdopodobne.
- Co się gapisz? - zapytał obiekt jej obserwacji. - Człowieka nie widziałaś, blondyno?
- Zastanawiam się, ile lat przybyło ci z fizycznie - odcięła się Forbes, wskazując osobę Katherine nieokreślonym ruchem ręki. - Na pierwszy rzut oka obstawiałam siedem, ale z biegiem obserwacji twojej drżącej rzepki, kieruję się ku temu, że wyglądasz jak schorowana trzydziestka.
Katherine zamarła z połączeniem zaskoczenia i strachu na twarzy. Odruchowo złapała dłonią za prawe kolano, o którym mówiła Caroline. Natychmiast poczuła ból w krzyżu ze względu na równoczesne obciążenie obu barków - na drugim przecież wciąż miała założony temblak.
Czy naprawdę wyglądała aż tak źle? Trzydziestka? Katherine Pierce nigdy nie miała wyglądać na tyle lat. Miała już zawsze być piękną i młodą nastolatką, którą pozostała wieki temu.
- Nie martw się, Katerino - rzucił płynnie Klaus, wymierzając w nią palcem wskazującym. - Nawet kiedy jesteś bezradna i połamana, nadal mam ochotę wypatroszyć cię na każdym kroku, jak to było przez ostatnie 500 lat. Przynajmniej coś się zachowało z twojego poprzedniego wcielenia.
Codzienna dla Katherine nienawiść wobec Klausa zmieszała się z oburzeniem, które nią wstrząsnęło. Rozumiała, że wrócił z Nowego Orleanu, uciekając od odpowiedzialności dotyczącej swojego nienarodzonego dziecka, ale że zignorował to, co napisała mu w liście na temat spisku Jane-Anne Deveraux? Myślała, że wtedy w końcu dadzą sobie nawzajem spokój z tą niechęcią. Chyba że dla Klausa zgoda na zajmowanie przez nią pokoju w jego domu oznacza koniec dręczenia jej. Będzie musiała to przeanalizować.
Odwróciła się na pięcie z zamiarem powrócenia na piętro, gdy Klaus przemówił po raz kolejny.
- Aż tak ci tu źle, że chcesz uciekać od swojego wiernego Elijah?
Stopy Katherine jakby wrosły w drogi, lakierowany parkiet. Na jej twarz wstąpił grymas, więc całe szczęście, że nikt nie miał bezpośredniego widoku na jej twarz. Z trudem przełknęła ślinę, co natomiast z pewnością usłyszeli wszyscy.
Nie mogła się im przyznać, że wykorzystuje troskę Elijah, choć wróciła do Mystic Falls w celu uzyskania przebaczenia od Stefana Salvatore. Ogółem to nikomu by tego nie powiedziała. Nie zapisałaby tego nawet w głupim pamiętniku Eleny Gilbert. Katherine się przecież nie zwierzała z takich spraw. A tak naprawdę nie zwierzała z żadnych. I tyle.
Chwyciła się błyszczącej poręczy zdrową ręką i ruszyła po schodach w górę, trzymając głowę najwyżej jak potrafiła.

Między Klausem a dziewczętami przez chwilę panowało milczenie zaburzane tylko przez Caroline stukającą błękitnym paznokciem w boazerię.
- Powiesz coś? - rzuciła po mniej więcej minucie.
Klaus uniósł głowę i spojrzał na nią szarymi oczami. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi w nich jakieś niespotykane u niego emocje. Nie wiedziała, czy było to roztargnienie, czy coś pokroju empatii, ale zostało tak szybko zastąpione charakterystycznym u niego wrednym błyskiem, że Caroline po prostu przestała się nad tym zastanawiać.
- Powinna się cieszyć, że pozwalam jej spać w łóżku, które sam kupiłem.
Bonnie prychnęła. Spojrzała na przyjaciółkę, której żuchwa wysunęła się w wyrazie złości. Stwierdziła, że Mikaelson naprawdę jest palantem.
Niemal w tym samym momencie, Caroline warknęła do niego:
- Palant.
Na usta mulatki wstąpił zalążek uśmiechu. Blondynka spojrzała na nią znacząco. Bonnie wstała bez słowa i zgrabnym ruchem ruszyła w kierunku wyjścia z przestronnego salonu. Caroline zarzuciła włosami i ruszyła za nią.


Londyn, 1913 rok
Tupot ludzkich stóp był słyszalny już w promieniu dwóch kilometrów od galerii Cultural London. Eleganccy mężczyźni i ich zadbane żony, gawędząc żywo ze znajomymi, wędrowali podekscytowani na wystawę sztuki młodego artysty.
Znajdujący się w przestronnej sali, zwanej Salą Diamentową, Klaus uśmiechnął się do siebie, słysząc zbliżających się ludzi. Rozejrzał się po jasnym pomieszczeniu, w którym roiło się od sztalug z jego obrazami. To on, oczywiście, był owym młodym artystą. Pod pretekstem wystawy swojej sztuki, planował urządzić tu krwawą rzeź dla londyńskich wampirów.
Na moment został sam - Rebekah z wymówką ostatecznego wyboru alkoholi na ustach udała się na zaplecze wraz z jednym z przystojnych kelnerów w białych marynarkach. Elijah natomiast zadeklarował,  że "pod żadnym pozorem nie weźmie udziału w tej bezczelnej orgii", gdy tylko dowiedział się o planach młodszego rodzeństwa.
Klaus, ze względu na tę okazję, nie pożywiał się od tygodnia. Już nie mógł się doczekać krzyku tych głupich, słabych istot, kiedy zorientują się, że to one będą przekąskami tego wieczoru.
Nie minęło 10 minut, a sala zapełniła się gośćmi. Mikaelson doskonale czuł, że istoty jemu podobne wmieszały się w ten tłum amatorskich koneserów sztuki i postanowiły tej nocy zabawić się razem z nim i jego młodszą siostrzyczką.
Obserwując ludzi tłoczących się przy drzwiach, dostrzegł i ją. Jako jedna z nielicznych weszła sama, bez osoby towarzyszącej, ale bynajmniej nie wydawała się być spłoszona tym faktem. Rude włosy miała zgrabnie upięte pod kwiecistym kapeluszem, a jasna elegancka sukienka ładnie współgrała z kolorem jej oczu. Jakie one były zielone... Przypominały wiosenną trawę, skropioną rosą...
Ich spojrzenia skrzyżowały się i Klaus już wiedział, że ta kobieta jest najbardziej intrygującą osobą, jaką spotkał przynajmniej przez ostatnie dwie dekady.
Michelle zorientowała się, że to on w momencie, w którym przekroczyła próg galerii. Tak jak opisywała Maya, był dobrze zbudowanym blondynem o szarych oczach i pełnych, malinowych ustach. Kiedy podchwycił jej spojrzenie, wiedziała, że ma już za sobą część roboty - po prostu zobaczyła to w jego oczach.
Trzymając w dłoni błyszczącą torebeczkę, skierowała się wraz z tłumem do pierwszych dzieł, nadal czując wzrok mężczyzny na swoim ciele.


- Zawlokę tę zdziry do samochodu choćby za kudły i wyjedziemy z tego przeklętego miasta prędzej niż ten człowiek z kawiarni wymówi nazwisko prezydenta.
Energicznie stawiając kroki, Rebekah przemierzała rozległy parking dla samochodów, obecnie zalany słońcem i prawie pusty.
Nic dziwnego - była godzina 8:27 rano, rozpoczynał się drugi dzień lipca. Rebekah i Matt właśnie pozostawili czarnego Jeepa Compassa w miejscu najmniej narażonym na słońce i ruszyli ku Bourbon Street.
- Rebekah - przystopował ją Matt. - Uspokój się.
Rebekah obróciła się na pięcie i stanęła z chłopakiem twarzą w twarz.
- Matt - odparła z desperacją wypisaną na twarzy - owszem, jesteś najcudowniejszym mężczyzną tego globu, ale przysięgam, że jeżeli jeszcze raz spróbujesz odwieść mnie od wymordowania okolicy, ukręcę ci tę zgrabną czaszkę.
Matt zmarszczył brwi i spojrzał na ukochaną z politowaniem. Ta znów się odwróciła i kontynuowała energiczny marsz ku głównej części Nowego Orleanu. Donovan dorównał jej kroku.
- Nienawidzę Elijah, za tę jego Chrystusowość - wycedziła Pierwotna. - Nienawidzę Hayley i jej zapchlonego brzucha. Nienawidzę Nika i jego nieogarniętego, tysiącletniego organizmu. Nienawidzę tej niedorozwiniętej wiedźmy, która połączyła siebie z Hayley. I wiesz, że nienawidzę też siebie w tym wszystkim? Jak ja mogłam się wrobić w bycie szoferem jakiejś rozkapryszonej panienki?!
Niekontrolowane ruchy głowy dziewczyny, kiedy to mówiła, wywołały u Matta kolejny uśmiech. Objął dziewczynę w pasie i przyciągnął do swojego boku.
- Gdy tylko odwieziemy Hayley do Mystic Falls,  wrócimy do Europy. Przecież nie pokazałaś mi Lizbony - zauważył, całując dziewczynę w czoło.
- I nie tylko jej - dodała Rebekah, opierając głowę na ramieniu Matta i nagle stając się potulna jak baranek.
Już w bocznych, poprzecznych do Bourbon Street alejkach panował ruch. Im bliżej centrum byli, tym większy hałas i tłok zakłócał ich przestrzeń. Wreszcie znaleźli się tam, gdzie zmierzali - byli w samym centrum Francuskiej Dzielnicy.
Rebekah aż przystanęła na widok tłumów tłoczących się w tamtym miejscu. Ludzie byli wszędzie - obsiadywali uliczne wróżki jak muchy, brudzili sobie lodami przeciwsłoneczne okulary, wyglądali z okien przydrożnych budynków. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że miasto, które zakładała razem z braćmi, zmieniło się tak bardzo.
- Wiesz, gdzie iść? - zapytał ją Matt. Osłaniał oczy dłonią, chroniąc je od blasku słońca.
- Elijah mówił, że Hayley jest tam, gdzie...
Tam, gdzie mieszkaliśmy, chciała powiedzieć. Przełknęła ciężko ślinę, przypominając sobie o informacji, którą przekazał jej brat dzień wcześniej.
- Hayley jest pod stałą kontrolą ludzi Marcela - powiedział wtedy.
Rebekah zupełnie wtedy nie zwróciła uwagi na to imię. Była zbyt zajęta ofukiwaniem brata za to, że zmusza ją do przerywania wakacji. Nie zastanawiała się więc nawet nad tym, jak będzie wyglądało jej spotkanie z Marcelem po tylu latach. Jak będzie wyglądało spotkanie Marcela z Mattem...
- Matt - rzuciła ze strachem w oczach. - Nie miałam okazji ci...
Przerwał jej głośny dźwięk tuż nad jej uchem i aż podskoczyła w miejscu. Jakiś idiota na szczudłach, udający Louisa Armstronga, zaczął wygrywać na trąbce jazzowe melodie, ale zdecydowanie mu to nie wychodziło.
Powstrzymując się od połamania drewnianych belek, na których poruszał się muzyk-amator, Rebekah pociągnęła Matta za rękę i zaczęła przeciskać się między ludźmi.
- Bekah, co chciałaś mi powiedzieć? - wołał chłopak, przekrzykując panujący na ulicy hałas. - Bekah!
Wydostając się z tłumu, zatrzymała się pod daszkiem jakiejś lodziarni. Sięgnęła do tylnej kieszeni beżowych szortów i wyciągnęła z niej złożoną na cztery kartkę. Był to wydruk maila od Elijah, który wysłał jej adresy możliwej lokalizacji Hayley. Rozłożyła go i podała Mattowi, który stanął obok niej.
- Caramel et Chili - przeczytała płynnie pierwszy rząd liter. - To kawiarnia na rogu St. Anne i Royal.
- A co oznacza będziesz wiedziała? - zapytał Matt, wskazując na drugą, ostatnią linijkę wydruku.
Rebekah wbiła wzrok w pasiasty daszek lodziarni. Mając przed oczami Marcela, czuła, jak wszystkie mięśnie się jej napinają.
- Chodzi o mój stary dom - odparła cicho. - Ale najpierw idźmy do tej knajpy. Tam mimo wszystko spędzimy mniej czasu.


Hałas ekspresu do kawy dotarł do uszu Damona, budząc go ze snu. Otworzył jedno oko, lecz od razu je zamknął ze względu na rażącą go jasną smugę słońca, wpadającą do sypialni przez szparę między ciemnymi zasłonami.
Przekręcił się na plecy i przejechał dłonią po twarzy. Już ranek?
Usiadł na łóżku i sięgnął po telefon leżący na drewnianej szafce obok łóżka
Informacje na wyświetlaczu poinformowały go, że jest 2 lipca, sobota, dokładnie 8:29 rano.
W jego głowie kołatała jedna myśl: kto, u licha, pija w tym domu świeżo mieloną kawę o takiej porze w weekend?
Wstał i wziął szybki prysznic. Chłodna woda zdecydowanie go orzeźwiła.
Kilka minut później schodził po schodach w granatowej koszulce i ciemnych jeansach. Skierował się do kuchni z postanowieniem ubliżenia temu, kto śmiał go obudzić. Nawet jeśli była to Elena.
Krocząc korytarzem, który był wypełniony zapachem kawy od sufitu do listew podłogi, przemówił:
- Kimkolwiek jesteś, przesadziłeś z tym ekspresem o ósmej rano - zawołał.
Nie otrzymując żadnej odpowiedzi, wszedł do kuchni.
O blat opierała się Maya, trzymając w dłoniach kubek o parującej zawartości. Była ubrana w różową, zwiewną bluzkę bez rękawów, poprzecierane, białe spodnie i ciemnożółte sandałki na obcasach. Zmierzyła Damona od stóp do głów.
- Od zawsze powtarzam, że facetom najlepiej w niebieskim - mruknęła uwodzicielsko, krzyżując nogi w kostkach.
- Co ty tu znów, do cholery, robisz? - warknął Damon, wciąż zaskoczony obecnością nieproszonego gościa.
- Piję kawę - odparła Maya, jakby to było coś naturalnego.
- W moim domu o ósmej rano?
- Widziałeś przecież jakość ekspresu w tej klitce, w której ciśniemy się z Lehią - stwierdziła kobieta, unosząc brwi. - Nie sądzisz chyba, że będę pijać z niego kawę, narażając się na jakieś bakterie czy grzyby.
- Grzyby? - prychnął Damon. - Twój umysł jest już tak zagrzybiony, że jakaś nędzna maszyna do kawy tego nie pogorszy.
Maya uśmiechnęła się lekko, niezbyt zaskoczona słowami bruneta. Przesunęła koniuszkiem języka po błyszczących zębach, obserwując mężczyznę.
- Damon... - rzuciła, odstawiając kubek na blat i wodząc palcem po jego krawędzi. - Nie oszukasz mnie tą buntowniczą pozą. Choć takiego uwielbiam cię jeszcze bardziej, znam cię lepiej niż myślisz.
Damon oparł się o blat kuchennej wyspy, krzyżując ręce na piersi.
Do czego ta suka zmierza? Chce wskoczyć mu do łóżka w ramach powtórki sprzed pięćdziesięciu lat? Jeszcze czego.
- Wiem, że czujesz to samo, co ja - kontynuowała Maya, stawiając krok w jego stronę. - Niepotrzebnie cię wtedy zostawiłam. Tam, w Chicago.
- Po co ty się wtedy zaręczałaś z tym Azjatą, May? - wtrącił Damon, nagle zaciekawiony. - Do czego ci był człowiek?
Maya pokręciła głową, ale jakby sama do siebie.
- Mój głupiutki przystojniaku - podeszła do niego wolno i wplotła dłoń w jego gęste włosy - mogę ci już wyznać, że potrzebowałam jego kasy. Reszty się dowiesz, kiedy tak postanowię.

A jednak! Larwa lubi świecidełka, pomyślała Elena, ledwo powstrzymując się od wykrzyknienia. Więc teoria o wampirzej sroce jest prawdziwa!
Od kilku chwil Elena czaiła się za ścianą kuchenną. Ją też obudził hałas ekspresu do kawy, lecz kiedy zobaczyła Mayę, do kuchni wchodził już Damon, więc Elena postanowiła pobawić się przez chwilę w Jamesa Bonda.
Wychyliła się ponownie, by spojrzeć na akcję rozgrywającą się przy kuchennej wysepce.
- Co ty ukrywasz, May? - zapytał Damon, nie reagując na dłoń blondynki, wodzącą po jego twarzy.
- Dowiecie się wszyscy - odparła, obejmując Damona za szyję. Czemu on na to nie reaguje? - Dowiecie się, kiedy będziecie mi pomagać.
- Proszę? - obruszył się Damon, odtrącając ręce Mai. Wreszcie! - Mam ci pomagać? Ostatnio jak chciałem ci pomóc, wyczekiwałem na jakimś zadupiu na twoją wiedźmę, która w ogóle się nie pojawiła! - wołał Damon, gestykulując tak, jak ma to w zwyczaju, kiedy się denerwuje. - Nie zamierzam palcem kiwnąć! Pieprz się, May!
Chciał wyjść, jednak Maya złapała go za rękę.
- Damon - jęknęła błagalnie. Elena się zdziwiła. Co jej jest? - Będę was potrzebowała... Bardzo.
Elena wychyliła się jeszcze bardziej, by lepiej widzieć sytuację.
- Twoja siostra nie zna prawdy. Myślę, że nawet Lehia nie domyśla się wszystkiego. Potrzebuję cię, Damonie. Jak nigdy wcześniej.
- Więc powiedz mi, May. - Damon stanął przy niej i objął jej twarz dłońmi. - Nie czekaj z tym i mi powiedz.
Elena zamarła, widząc tą sytuację. Nie wiedziała, co myśleć.
Z jednej strony, to nie jej interes, z kim obściskuje się Damon. Jest dorosłym facetem i zwykle umie sam o siebie zadbać.
Jednak tak czy inaczej miała ochotę do nich podejść i uderzyć Mayę prosto w nos. Zależało jej na Damonie i to bardzo. Chciała dla niego tego, co najlepsze, a wiedziała, że nie dostanie tego od Mai Vasson.
- Mam ogromne kłopoty, Damonie - szepnęła Maya, obejmując go w pasie. - Musisz mi pomóc...
Zbliżyła twarz do jego twarzy. Dzieliły ich centymetry, a Elena była w ogromnym szoku. Czuła, że ma zaciśnięte gardło i by pozbyć się tego wstrętnego uczucia, chciała przełknąć ślinę.
Nie wyszło to tak, jakby chciała.
Ścisk w przełyku okazał się tak silny, że Elena nie dała rady odetchnąć spokojnie. Krtań jej zadrżała, a było to na tyle głośne, że Damon i Maya ją usłyszeli. Nim dziewczyna zdążyła schować się za ścianą, odwrócili się w jej stronę z przerażeniem w oczach. Blondynka westchnęła na widok panny Gilbert i ulotniła się w wampirzym tempie.
Zawstydzenie ogarnęło Elenę, lecz wyprostowała się i weszła do kuchni. Stanęła na przeciw Damona, przy drugim końcu kuchennej wyspy.
W jego oczach grzmiał gniew. Kiedy zacisnął pięści, Elena ucieszyła się z obecności dzielącego ich mebla.
- Damonie, prze... - chciała się wytłumaczyć, lecz jej przerwał.
- Byłem tak blisko, Eleno! Tak blisko od wyciągnięcia od niej prawdy! Ale musiałaś to popsuć, prawda? Dziękuję serdecznie! Gdyby nie ty, to...
- To Maya dobrałaby ci się do spodni na środku kuchni - tym razem to Elena się wtrąciła. Nie panowała nad sobą. Furia Damona ją zdenerwowała.
- Opanuj się! - wrzasnął. W przypływie energii, zbliżył się do niej o kilka kroków, omijając kuchenny blat. - Czy ty pozwolisz się kiedykolwiek przejrzeć? Gdy biegam za tobą jak wygłodniały szczeniak, oburzasz się, że śmiem przebywać blisko ciebie - zauważył, stając krok od niej. - Lecz kiedy próbuję wyciągnąć coś od tej larwy, grasz zazdrosną desperatkę. Wytłumacz mi to, bo najwidoczniej jestem zbyt głupi.
- Dzień... Dobry.
Elena podskoczyła, słysząc i widząc wchodzącego do kuchni Jeremy'ego. Na twarzy miał wypisane zdziwienie. Nic dziwnego - zastał przestraszoną Elenę, wpatrującą się w Damona-furiata, stojącego w odległości trzech centymetrów od niej.
Niewzruszony wejściem Jera Damon tylko spojrzał Elenie w oczy, mrużąc złowrogo swoje.
- Ogarnij się - warknął ze złością i wyminął ją, opuszczając szybko kuchnię.
Elena spojrzała z przejęciem na brata. Ten patrzył na nią pytająco, przekrzywiając lekko głowę. Dziewczyna, wciągając z trudem powietrze, przysiadła na wysokim, obrotowym stołku i schowała twarz w dłoniach, nie wiedząc, co myśleć.
 
***
Moi kochani, wytrwali czytelnicy! :)
Bardzo się cieszę, że tu wracam. Tęskniłam za blogowaniem, ale są przecież rzeczy ważne i ważniejsze. Olimpiada mi nie poszła, ale mówi się trudno. Wiedza nie pójdzie na marne i kiedyś mi się na pewno przyda ;)
Jak Wasze wrażenia po tym rozdziale? Bardzo się starałam, żeby wyszedł tak, jak w moich planach i osobiście uważam go za całkiem udany XD
Niestety, mimo szczerych chęci nie wymienię się z Wami moją opinią o sezonie 7 TVD, bo wbrew swoim postanowieniom, przestałam go oglądać po 1. odcinku. Tak wyszło i szybko nadrabiać raczej nie będę.
Proszę o Waszą wyrozumiałość co do tego, że wstawiam dopiero po świętach, choć pisałam ten rozdział na poważnie od 5.12. Mam jedno wytłumaczenie - Downton Abbey i mój nowy fikcyjny mąż, Matthew Crawley <3 Kilka ostatnich dni spędzam na rodzinnym oglądaniu tego serialu i ciężko jest mi się od niego oderwać ^^
Bardzo Was proszę o opinie na temat tego rozdziału. Co Wam się podoba, co mniej - piszcie :> Liczę na Wasze komentarze, bo zważając na liczbę wyświetleń (Dobry Boże, 7 tysięcy?!?!?! :O :D), sądzę, że czekaliście cierpliwie na rozdział 12.
Życzę Wam miłego dnia i szczęśliwych dni w nowym roku! :)
Ściskam mocno :**
E.