czwartek, 29 stycznia 2015

~V~ 'Damn it'


Caroline
Wrzuciłam kolejnego poszatkowanego zielonego ogórka do żółtej salaterki, podśpiewując lecącą w radio „Susannę”. Jak to powiedziałby mój tata, nie ma to jak hity lat osiemdziesiątych. Podrygując do rytmu, sięgnęłam po kolejne warzywo do sałatki.
Była jedenasta dwadzieścia cztery, jak wskazywały zielone cyferki na wyświetlaczu na radio. Zapowiadał się przepiękny lipcowy czwartek. Za jakieś pół godziny, Tyler, moja mama i ja mieliśmy zjeść wspólny lunch. Lockwood uważał to za bezsensowne, bo przecież tylko Elizabeth potrzebuje tych wszystkich składników odżywczych, ale ja sądziłam inaczej – zaczęły się wakacje, a ja chciałam choć raz spędzić przedpołudnie z najważniejszymi dla mnie osobami. To znaczy, według moich marzeń, byłyby też z nami moje przyjaciółki, ale co zrobić – Bonnie i Jeremy spędzają obecnie razem swoje lato miłości (co swoją drogą uważam za bardzo romantyczne), a Elena… No cóż, od kiedy Michelle pojawiła się w życiu Mystic Falls, Elena praktycznie nie ma życia. Nie chodzi o to, że panna Salvatore coś utrudnia, ale Gilbertówna po prostu nie jest w stanie się rozluźnić, wiedząc, że „jej mężczyźni”, że się tak wyrażę, okłamywali nas wszystkich. Ja też mam za złe Stefanowi, że ukryli przed nami prawdę o swojej rodzinie, ale Elena przeżywa to bardziej. Miejmy nadzieję, że z czasem wszystko się unormuje.

Swoja drogą – ta cała Michelle bardzo pasuje do Salvatore’ów i niepodważalnie jest ich siostrą. Po pierwsze, pyskuje jak Damon. Po drugie, tak jak i Stefan, jest wrażliwa. No, i po trzecie, urodą też wpasowuje się między przystojnych braci.
Otworzyłam lodówkę, nucąc kolejną piosenkę i szukając jogurtu naturalnego, który na pewno zapisywałam Tylerowi na liście.

-Ty! - zawołałam chłopaka, przeszukując półki lodówki. –Kupowałeś jogurt?!
Nie odpowiedział ani nie przyszedł.

-Tyler? – Wyszłam z kuchni i zobaczyłam bruneta w salonie; siedział na kanapie, nerwowo obracając telefon w dłoni, a mięśnie jego ciała były napięte. –Kupiłeś jogurt? Ej, Ty, co się dzieje?
Lockwood zamknął oczy i wypuścił głośno powietrze. Wstał i podszedł do mnie o jakieś dwa kroki.

-Nie dam rady, Care – oświadczył zmęczonym głosem.
Byłam zdezorientowana. O co mu chodzi? Nie może zjeść lunchu ze mną i moją mamą?

-Proszę? Nie chcesz spędzić czasu ze mną i…
-Nie chodzi o to, Care – przerwał mi dość ostro. – Mówię o… - W tym momencie wykonał jakieś nieokreślone ruchy rękoma. – O tym wszystkim.

Wciąż stałam  i patrzyłam na niego jak na wariata. Co on, za przeproszeniem, pieprzy?
-Klaus wraca, Caroline – wytłumaczył, a na jego twarz wstąpił grymas.

-I co w związku z tym?- dziwiłam się, uśmiechając lekko. – Dał ci wolność, więc możemy…
-Nie! – przerwał mi Tyler po raz kolejny. – Nie, Care! Ty może i możesz, ale ja nie! Co mi po tym, że pozwolił mi tu zostać? Właśnie, pozwolił! Cholera, ja nie chcę pozwolenia na bycie z tobą! To jest chore! To wszystko jest bardziej chore niż myślałem! Mam tu siedzieć i gapić się na to, że mimo, iż stoję obok, to Klaus mizdrzy się do ciebie na każdym kroku?! Albo mam czekać, aż on w końcu zmieni zdanie i w najlepszym przypadku każe mi znowu wyjechać?! A podkreślmy to, że on zabił moją mamę, Care! Nie zgodzę się na to wszystko, przykro mi.

-Ale, Tyler, czy nie możesz zaprzestać tej zemsty? – prosiłam, łamiącym się głosem i ze łzami w oczach. – Proszę, zrób to dla mnie i odpuść. Skoro Klaus to zrobił, to chyba ty też…
-Nie odpuszczę, Caroline. Wybacz – odparł hardo i wyminął mnie. Odwróciłam się za nim.

-Tylerze Lockwoodzie, zatrzymaj się! - zawołałam za nim, kiedy był prawie przy drzwiach wyjściowych. Wykonał moje polecenie, lecz się nie odwrócił. – Jeśli postawisz jeszcze jeden krok, z nami definitywny koniec. Na zawsze.
Tyler spiął się cały. Odchylił się na piętach i wypuścił głośno powietrze. Nim coś dodałam, wyszedł trzaskając drzwiami.

Rozpłakałam się, osuwając na podłogę. Nie mogłam uwierzyć, że Tyler, o którego tak walczyłam, właśnie mnie opuścił. Co ja zrobiłam, że życie jest dla mnie takie podłe? No, co?

 
Michelle
Stałam przy oknie, przyglądając się z politowaniem Stefowi, pocieszającemu Elenę. Żałosne.

Z tego, co powiedziała nam Gilbert, nie dziwię się, czemu Damon był taki wkurzony. Elena to taka hipokrytka, że ma się od razu chęć złapać ją za kudły i porządnie walnąć nią o mur. Nawet jeśli ujęła swoje zwierzenia w bardziej przychylne dla swojej osoby światło, to i tak popieram Damona. Tak, panie i panowie, doszło do tego, że popieram w pewnych kwestiach mordercę mojej przyjaciółki. Dzieje się tak chyba dlatego, że sama sytuacja naszego pokrewieństwa jest chora.
Wracając do czasów obecnych – jeżeli Elena walnęła Damonowi przemówienie o treści minimum takiej, o jakiej nam powiedziała, to on zrobił najlepiej, wynosząc się stąd. Jeśli Gilbert tak bardzo chce zbawić świat i sprawić, by zło przeszło na stronę dobra, to radzę jej od razu się zabić, bo to nie ma sensu. Szczególnie dlatego, że w pierwszej dziesiątce tych złych, znalazłabym się ja i Damon, którzy na pewno nie zamierzamy zbaczyć z obranej drogi.

- Daj spokój, Eleno – mówił pokrzepiająco Stefan, pocierając jej ramię. Ona wciąż chlipała, siedząc na kanapie, opierając łokcie o kolana i ukrywając twarz w dłoniach. – Damon na pewno nie chciał tego powiedzieć.
-Chciał! – ryknęła Elena, prostując się nagle i piorunując blondyna wzrokiem. – Jest bezczelnym chamem i dobrze o tym wiesz, Stefanie!

-A ty powinnaś się do tego przyzwyczaić, Gilbert – burknęłam, nie wytrzymując już. Spojrzała na mnie oburzona. – Znasz go kilka lat, kobieto. Damon taki jest. My, Salvatore’owie, tacy jesteśmy. Tylko Steffi to wybryk natury.
Wtedy oboje już patrzyli na mnie jakbym im co najmniej matkę zabiła.

- Co? Taka prawda – dodałam obojętnym głosem. – Damon i ja odziedziczyliśmy charakterek ojca z lat młodości, a był wtedy prawdziwym furiatem. A ty, Stef, zawsze wzorowałeś się na ojcu, jakiego znałeś, na tym prawym, uczciwym facecie, który katował waszą matkę za jej życia.
- Zostaw moich rodziców w spokoju, Elle! – ryknął Stefan, przybierając minę obrażonego dziecka i zrywając się z kanapy. – Nie znałaś mojej mamy, więc odpuść!

- Owszem, nie znałam. Ale Damon ją znał. On widział, jak nasz stary ją lał, Steffi! Mnie nie było, ty byłeś takim małym farfoclem w kołysce, a Damon miał tylko siedem lat! I jak wstawił się raz za waszą matką, to oberwał od ojca w twarz.
Stefan zatrzymał się w półruchu z szeroko otwartymi oczami. Elena przestała zawzięcie ocierać twarz z łez i też spojrzała na mnie zdziwiona.

- Skąd… - dukał blondyn. – Skąd wiesz, że Damon…
- On i ja też mieliśmy przebłyski normalnych konwersacji, Stef. Dopóki Katherine się nie pojawiła, Damon kilka razy opowiadał mi o waszej mamie. Zazwyczaj był wtedy po kilku głębszych, które zwinął staremu, ale opowiadał i to z sensem. Przychodził do mnie, bo ja chyba jako jedyna w rodzinie byłam w miarę obiektywna.  A poza tym, widziałam jak zawsze cierpiał, więc milczałam, gdy mówił mi o tym wszystkim. Tylko słuchałam, bo on tego potrzebował.

Zachłysnęłam się powietrzem i jakby się ocknęłam. Zamrugałam, a po moim policzku popłynęła łza, którą szybko starłam. Zorientowałam się, że powiedziałam do wszystko tak szybko, że prawie nie oddychałam. Wyprostowałam się, nieco speszona, i odchrząknęłam.
- Mniejsza o to, co chciałam wam wyjaśnić poprzez ten wywód wspomnień z lat dziecięcych – rzekłam poważnym głosem. – Ważne jest to, że wszyscy mają dosyć twojej hipokryzji, Eleno. Ty też lepszy nie jesteś, bracie. Tak czy inaczej, dobraliście się idealnie!

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia.
- Nie wiem, kiedy wrócę. Cieszcie się swoją wzajemną fałszywością – mruknęłam na odchodne i wyszłam z biblioteki, tak szybko, jak Damon niedługo wcześniej.

Dochodząc do drzwi, otworzyłam je zamaszyście i niemal od razu podskoczyłam z piskiem. Na ganek w tej samej chwili wbiegła zdyszana Bonnie. Makijaż miała rozmazany na policzkach, a łzy skapywały jej po brodzie.
- Porwali Jeremiego – wychrypiała.

 
Elena
Siedzieliśmy w bibliotece, czekając na resztę naszych przyjaciół. Stefan przyniósł Bonnie herbatę i koc, gdyż cała się trzęsła. Powiedziała tylko, że siedziała z Jeremim  na ławce na miejskim skwerze i pili kawę, gdy podeszły do nich dwie dziewczyny.

- Pytały, czy znamy Michelle, Elenę… Wymieniały kilka nazwisk – wyjaśniała Bon, pociągając nosem. – W pewnym momencie blondynka zaczęła się rozglądać i powiedziała „Teraz”, a ta druga złapała Jera i zniknęły. Nawet nie zdążyłam mrugnąć.
- Boże – szepnęłam, ocierając oczy i odchodząc od okna. – Musimy go znaleźć. On za dużo cierpi.

- Znajdziemy – zapewnił Stefan, siadając obok Bonnie i poprawiając okrywający jej ramiona koc.
- Nadal nie odbiera.

Do pomieszczenia wróciła Michelle. Od dobrych parunastu minut próbowała dodzwonić się do Damona. Szczerze, to nie dziwię się, że on nie odpowiada. Po tym, co mu palnęłam, nie odezwie się do nikogo z nas przez minimum parę godzin. Co mnie podkusiło, że zebrało mi się na zbawienie Damona?! Może i nadal jest chamem i tak dalej, ale on by teraz coś wymyślił. Może i byłoby to niebezpieczne i absurdalne, ale zapewne skuteczne.
- Cholera… - mruknął jedyny, póki co, mężczyzna w naszym gronie. – Czy on nie może chociaż przez chwilę być poważny?

-Dzwoniłaś po Caroline? – spytałam, patrząc na Michelle.
-Tak, tak – odparła młoda Salvatore, ocierając policzki z łez. – Niedługo będzie.

Usłyszeliśmy trzask drzwi wejściowych.
- Damon? – zawołałam z nadzieją, że brunet wrócił i będzie miał pomysł, co do odzyskania mojego brata.

- Nie, nie – zaprzeczył damski głos. Po sekundzie w bibliotece stanęła jego właścicielka, pociągając nosem. – To ja – dodała Caroline.
Wyglądała okropnie. Jej makijaż był jeszcze bardziej rozmazany niż Bonnie.

- A gdzie Tyler? – zapytała mulatka, odwracając głowę ku nowoprzybyłej.
W oczach Care pojawiły się nowe łzy.

- Tyler nam nie pomoże. Wyjechał – załkała, chowając twarz w dłoniach.
- Och, Care! – Podeszłam do niej i ją przytuliłam. To straszne. Tyle niekorzystnych rzeczy jednego dnia! – Tak mi przykro! Jak to…

- Ej, panny! – przerwała mi Michelle. Odsunęłam się od Caroline i spojrzałam na Salvatore’ównę, która wycierała twarz z tuszu. – Zaraz wszystkie rozkleimy się tu doszczętnie, więc koniec. Blondyna, nie przejmuj się. Niektórzy faceci są tylko po to, żeby ich z domu wyrzucać. Wybacz, Steffi, to nie o tobie – dodała szybko, nawet nie patrząc na brata. – Więc jeśli Tyler się zwinął, Damon jest obrażony na trzy fajerki, sportowiec bawi się w Europejczyka, a Jer potrzebuje pomocy, to jedynym męskim mózgiem, jesteś ty, Stef. Będzie ciężko, bo więcej facetów nie mamy. Jakieś pomysły?
- A Klaus i Elijah? – rzucił nagle Stefan. Wszyscy otworzyli szerzej oczy, kiwając głowami z aprobatą. Wszyscy oprócz Michelle.

- Głupstwo, tyle powiem – prychnęła głośno, próbując ukryć nerwy, które niewiadomo czemu nią zawładnęły. – Gdzie oni siedzą?  W Nowym Orleanie? Dajcie spokój! Jak oni stamtąd mają nam pomóc?
- I tak kiedyś przyjadą. Jeśli zadzwonię do Klausa, może wrócą szybciej – zaproponowała Care, opanowując trochę potok łez. – Przecież…

- Nie! – ryknęła Michelle, a nas wszystkich przytkało. Po ułamku sekundy speszyła się i zaczęła tłumaczyć. – Mówię wam, to bezsensu… Emm… Jeremy właśnie teraz może być torturowany!
Do oczu znów napłynęły mi łzy. Och, Jer… Braciszku, tyle cierpisz, a dopiero co wróciłeś do życia. Nie powinnam była wciągać cię w ten nadprzyrodzony świat.

Wypuściłam głośno powietrze.
- Bierzmy się do roboty – zadecydowałam.

 
Damon

Szedłem trochę chwiejnie dobrze znaną mi drogą. Niecałą minutę temu opuściłem Grilla. Ciągle myślałem o tej szmacie, która prawdopodobnie wiedziała o mnie wszystko. Czy rzeczy, które dzieją się w Mystic Falls nie mogą trochę zwolnić tempa? Serio to takie trudne, żeby te wszystkie wydarzenia trochę rozciągnąć w czasie? Mam prawo mieć tego dość, skoro w ciągu kilku tygodni, tracę przyjaciela, młody Gilbert ożywa, moja kochana siostra nas odwiedza, a jakaś nowa zeszmaciała panna zna mnie niewiadomo skąd. A, nie zapomnijmy o Katherine, którą uczłowieczono. No właśnie, gdzie ona się podziewa? Nie, żebym za nią tęsknił, ale dość dawno nie zatruwała mi życia.
Przechodząc między dwoma świerkami, upiłem łyk z butelki, którą niosłem. Jeszcze sześć kroków i…

Jest. Mała tablica z głupawym napisem. Idealnie.

Alaric J. Saltzman
Był z nami od 4 lutego 1976 do 27 maja 2011
My kochamy jego, a on kocha nas

Co za idiota wymyślił ten napis? Ach, no tak, reszta go stworzyła, a ja się nie sprzeciwiłem. Najwyraźniej musiałem być po kilku głębszych, jeśli nie protestowałem.
Siadłem na jednym w wyższych nagrobków naprzeciwko grobu Rica.

- Cześć, stary – mruknąłem, upijając łyk z butelki. – Wszystko się popieprzyło, wiesz? Młoda wróciła. Moja siostra. Nie wnikaj... Po prostu nawaliłem, wszystko wyszło na jaw. Kiedyś przetrąciłem kark dziewczynie, która była ze mną w ciąży. W to też nie wnikaj. Cholera… Elena mnie nie znosi, stary. Tak bardzo ją kocham, a nie mogę z nią być. Bez sensu. Zawsze dostaję…
Usłyszałem głośny jęk i stanąłem na proste nogi. Rozejrzałem się, nasłuchując.

- Nie tak mo… - zaczął damski, rozwścieczony głos. Jednak gwałtownie urwał i nie słyszałem już nic. Kompletnie.
Stałem w bezruchu jeszcze kilka chwil. Co to było? Urywek tej wypowiedzi i jęk bólu sprawił, że ciekawość zżerała mnie od środka. Nie minęła minuta, a znów coś usłyszałem.

-Delikatniej… - mówił ten sam głos co wcześniej, a przynajmniej tak mi się zdawało. Tym razem ujrzałem też jakiś błysk niedaleko. Spojrzałem tam – białe światło dochodziło z grobowca mojej rodziny!
Ruszyłem tam, wolno i cicho stawiając kroki. Podczas, kiedy pokonywałem drogę dzielącą mnie od grobowca, moich uszy dobiegały kilka razy urywki wypowiedzi. Dotarłem do celu i obszedłem go, by znaleźć się przy wejściu. To, co zobaczyłem, przerosło moje wszelkie oczekiwania.

Zakrwawiony Jeremy leżał na podłodze, trzęsąc się i mamrocząc, z obłędem w ciemnych oczach. Moja znajoma z Grilla, która wiedziała o Elenie, trzymała w dłoni długi metalowy pręt, a jedną stronę zatapiała w ciele Gilberta. Przeszły mnie dreszcze.
Moją uwagę zwróciła postać siedząca w kręgu świec i mamrocząca po łacinie. Niemalże leżała, a blond włosy zakrywały jej twarz. Chyba jednak nie szło jej coś, bo płomienie gasły i zapalały się na zmianę, a ja raz ich wszystkich widziałem, raz nie. Migali mi przed oczami tak nierównomiernie, że gdybym był człowiekiem, z pewnością doznałbym ataku epilepsji.
Stałem tam taki zamurowany kilka sekund, kiedy to oprawczyni Jeremiego mnie ujrzała. Spojrzała na mnie z błyskiem w błękitnych oczach i zaprzestała torturowania Gilberta.

- Możesz przestać – rzuciła do blondynki, mierząc mnie od stóp do głów. – Młody nie musi nam pomagać... Sam przyszedł.

Wiedźma wypuściła głośno powietrze i złapała się za klatkę piersiową (a miała się za co złapać, jeśli wiecie o co mi chodzi). Płomienie zgasły na amen, a ona oddychała głośno. Podniosła głowę i odgarnęła włosy z twarzy, a mnie zamurowało kolejny raz.

Jak to?! Ona jest wampirem! Dlaczego czarowała?! Jakim prawem?!

Była taka jak wcześniej – nadal to ta sama piękna blondynka o ciemnych oczach, w których czaił się
groźny błysk. Zupełnie tak jak w pięćdziesiątym drugim.

- Witaj, Damonie – rzekła jedwabistym głosem. To strzępy jej wypowiedzi słyszałem wcześniej.
Jak to możliwe, że…

- Maya – wydukałem.

***
Hello, everybody! ^^ Jak tam, co tam? Wiem, że dodawanie rozdziałów tuż na początku, a potem dopiero pod koniec miesiąca ociera się lekko o głupotę, ale wybaczcie mi :) Co sądzicie? Mnie, o dziwo, nawet się podoba.
Liczę na Was, wampirki. Do napisania!
xoxo

ps. Aktualizacja w zakładce "Bohaterowie". Zapraszam :3
CZYTANIE = KOMENTOWANIE


piątek, 2 stycznia 2015

~IV~ ' I wanna know'


Michelle
Mijają dwa tygodnie od mojego przyjazdu do Mystic Falls. Zdążyłam się już zaaklimatyzować, lecz nie znaczy to oczywiście, że wszyscy domownicy są zadowoleni z mojej obecności. Damon okazuje swoją wrogość na każdym kroku, ale to Damon i ja jestem do tego przyzwyczajona. Stefan jak to Stefan - ciepłe kluchy, które współczują mi przy co drugim słowie, ale i tak są lepsze niż Damon. Jest i mieszkająca tu Elena. Pomijając fakt, że codziennie muszę patrzeć na jej Katherine-podobną gębę, to jest w miarę w porządku… No, dobrze, kogo jak oszukuję. Elena jest tak samo nudna jak Stefan, a na dodatek jej niezdecydowanie pod każdym względem osiąga poziom krytyczny. Nie wiem, jak ona sobie rano radzi przy doborze ubrań. Pewnie sterczy przed szafą z pół godziny, nie wiedząc, czy wybrać bluzkę biało-różową czy różowo-białą. Ale na osłodę ducha, niebiosa zesłały też do tego domu jej prześlicznego brata. O tak, codzienne oglądanie Jeremiego jest najlepszym, co mi się na razie w tym mieście przytrafiło. Jego przepiękne, ciepłe brązowe oczy, ten ujmujący uśmiech i śliczna czarownica u boku. Tak, bo na moje nieszczęście Bonnie jest ładna. Najgorsze jest jednak to, że nie mogę jej nic zrobić, bo usmaży mi mózg niczym jajecznicę. To nie jest fajne.

Rebekah ze swoim ludzkim przystojniaczkiem wyjechała w następny dzień po moim przyjeździe. Podobno wybierają się na „wakacyjną podróż życia” po Europie, więc nie zdążyłam z Mikaelsonówną porozmawiać, choć tyle o niej słyszałam. Blond włosa psiapsiółka Eleny i Bonnie, zawzięta przywódczyni, która bez przerwy tu przyłazi ze swoim chłopakiem, naprawdę mnie wkurza. Może i nie jest wredna albo natrętna, ale gada. Tak, bez przerwy gada, ocenia innych i chyba traktuje to jako hobby. Z kolei jej chłopak, Tyler bodajże, mimo, że tu z nią przyłazi, niezbyt się angażuje w konwersacje, które ona odbywa. Dowiedziałam się jednak od niego bardzo ciekawych informacji. Jest hybrydą wilkołaka i wampira. Na dodatek przemienił go KLAUS! Tak,  Klaus Mikaelson we własnej osobie, który, jak się okazało, odbył wszystkie rytuały, jest pierwotną, dobrze działającą hybrydą i mieszka tu na stałe z rodzinką. Obecnie udał się do Nowego Orleanu, więc mam trochę czasu do naszego spotkania. Oj tak, pamiętam Klausa - Londyn, rok tysiąc dziewięćset trzynasty. Pojechałam tam za nim za jej poleceniem. Miałam go uwieść, wyciągnąć z niego wszystko, co wie. Bawiliśmy się wspaniale, ale po którejś nocy z kolei zaczął coś podejrzewać, więc uciekłam i wróciłam do Atlanty. Nie chcę teraz go spotkać. Zacznie wypytywać, a ja nie mogę zdradzić jej planów.

Zeszłam po schodach. W bibliotece zastałam Elenę siedzącą przed kominkiem i przeglądającą jakieś papiery. Nie zdziwiłam się, że już nie spała, choć było dopiero po ósmej. Przez ostatnie dni przyzwyczaiłam się, że kobiety w tym domu to ranne ptaszki. Podeszłam do barku.
-Cześć, Michelle- rzuciła z uśmiechem, poprawiając włosy. Było widać i słychać, że musiała się wysilić na ten pozornie miły ton. Upiłam łyk whisky. -Śniadanie mistrzów, co?

-Czego chcesz? -rzuciłam ostro, siadając na fotelu obok niej. Widząc jej zdezorientowanie, kontynuowałam.- Jesteś miła, gdy chcesz się czegoś dowiedzieć. Więc co tym razem? Chcesz, żebym wyjawiła ci jakieś brudne sekrety moich braci?
-Co zrobiłaś, gdy Damon zabił Deborę?

Zatkało mnie. Nie takiego pytania spodziewałam się od Eleny. Zdążyłam się przyzwyczaić, że kiedy chce zadać jakieś trudne pytanie, to robi dwugodzinne podchody nim zapyta. No trudno, może przestawiła się na tryb ‘krótko, zwięźle i na temat’. Do tego też będę musiała przywyknąć.

-Byłam zagubiona. Pojechałam do Atlanty. Nie wiem już teraz, dlaczego akurat tam, ale tak było. Włóczyłam się tak kilka miesięcy, szukałam jakiejś pomocy. Pewnego wieczora zaatakował mnie wampir. System ‘zjedz, nakarm, wymaż’. Znasz to, co nie? Wiedząc, że mam w sobie jego krew, rzuciłam się z dachu jakiegoś budynku. I to był duży błąd- zaśmiałam się gorzko. Zaczyna się.
Opowiedziałam jej, jak to nie umiałam sobie poradzić, jak wampiryzm mnie przytłaczał. I chyba byłam już po drugiej butelce whisky, bo zaczęłam opowiadać Elenie o niej. Jak mnie znalazła w tysiąc osiemset siedemdziesiątym drugim, jak pomogła mi w byciu wampirem, jak bawiłyśmy się w każdym mieście od Atlanty do Las Vegas. Oczywiście pominęłam fakt, że od lat jestem z nią w stałym kontakcie i knujemy razem przeciw całemu światu.

-Jak miała na imię? Ta wampirzyca, która ci pomogła? Mówisz o niej ‘ona’.
Już miałam odpowiedzieć, ale ugryzłam się w język, dosłownie. Zaklęłam na siebie w duszy. Nie mów Maya, nie mów Maya. Elena powie twoim braciszkom, któryś z nich jeszcze coś wywęszy i będziesz mogła już zamawiać sobie nagrobek!

-Margaret. Mówię tak o niej, bo nie żyje i trudno mi się z tym pogodzić. Klaus Mikaelson przebił ją kołkiem- wymyśliłam szybko. -Tak, znam Klausa, nie pytaj.
Michie, głupia ty! Tak, bo przecież Klaus nigdy nie zabił Mayi. Maya żyje, a on prawdopodobnie nie wie o jej istnieniu.

Elena rzeczywiście nie pytała. Wstała bez słowa, poprawiła beżowy sweterek i wyszła z biblioteki. Nagle zza framugi przy drugim wejściu do pomieszczenia wychylił się Damon. Zaczął się rozglądać.
-Poszła już?- zapytał konspiracyjnym szeptem. Zdziwiłam się, ale kiwnęłam głową. Mój brat wypuścił głośno powietrze i podszedł do braku, który znajdował się za mną. Po chwili siedział już obok mnie ze szklanką Bourbona.

-Od kiedy to unikasz dziewczyny, która podobno jest miłością twojego życia?- zakpiłam.
-Jakbyś nie zauważyła, młoda, robię to od momentu, kiedy tu przyjechałaś, a ona dowiedziała się całej prawdy- wyjaśnił nerwowym tonem i upił łyk ze szklaneczki.

-To teraz to moja wina?- oburzyłam się. No to była już przesada! -Czy ty siebie słyszysz, Damon? To nie ja zapłodniłam, a potem zabiłam Deborę, więc bardzo…
-Daj już spokój- przerwał mi. Podniosłam się gwałtownie i podeszłam po więcej alkoholu.

-Wiesz, że nigdy mnie nie przeprosiłeś, Damon?- powiedziałam, wpatrując się w bursztynowy płyn wlewający się do kryształowej szklanki. -Nigdy nie powiedziałeś żadnego słowa współczucia, nigdy nie pokazałeś, że tego żałujesz, nigdy nie…
-Powiedziałem: daj już spokój!- warknął tak głośno i groźnie, że przeszły mnie dreszcze. W moich oczach zgromadziły się łzy. Myślałam, że może teraz, gdy wszyscy już wiedzą, gdy się przyznał… Myliłam się jednak. Równocześnie podnieśliśmy szklaneczki do ust.

-Więc alkoholizm jest u was rodzinny.
Na schodkach stała Elena. Pod pachą trzymała kilka podręczników. Minę miała kwaśną, a jej wzrok utkwiony był w Damonie. On jednak wpatrywał się w swoje buty.

Gilbert ruszyła do nas z uniesioną głową. Szybko zabrała swoje rzeczy z kanapy i usiadła na fotelu najbardziej oddalonym od mojego brata. Wampir uniósł lekko głowę i z grymasem na twarzy spojrzał na Elenę.
-A ja co? Trędowaty?- mruknął.

-Nie, sadysta z popieprzoną psychiką- odparła dziewczyna ze słodkim uśmiechem, otwierając podręcznik leżący na samej górze materiałów.
-Masz więcej z Katherine niż myślałam-wtrąciłam, upijając łyk whisky i opierając się biodrem o barek.

Ich głowy równocześnie zwróciły się ku mnie, a oczy ciskały złością z taką sama siłą. Mogłoby się wydawać, że para była tak samo zaprogramowana. Uniosłam ręce w obronnym geście.
Niech się kłócą, poradził głos w mojej głowie. Jak Stefan do nich dołączy, to będziesz miała niezły ubaw.

-Nadal jesteś zła o sprawę z Deborą?- dziwił się mój brat, wpatrując się w Elenę.
Poruszają temat Deb, Michelle. Będzie boleć.

Na ile tylko pozwolił mi wyczulony słuch, postarałam się nie pilnować, co mówi kłócąca się para. Usiadłam na schodkach wyprowadzających z biblioteki i wyjęłam telefon z tylnej kieszeni fioletowych dżinsów. Wyciszając się na krzyki Damona i Eleny, upiłam łyk ze szklanki i sprawdziłam Facebooka. Jakiś atak terrorystyczny w Filadelfii, kolejny facet Britney Spears… Ech, same nudy. O! A jednak znalazłam coś ciekawego. Szykuje się rocznicowy festiwal Beatlesów.  Zostały do niego niby tylko trzy tygodnie, ale jeśli założę krótką sukienkę i użyję perswazji, to jakiś bilet dostanę.
Pamiętam Johna Lennona. Maya i ja byłyśmy z nim na piwie po koncercie w Burbank w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym szóstym. Fajny facet. Szkoda, że tak młodo zmarł i już go nie spotkam.

I tak nie pojedziesz na ten festiwal. Maya już pewnie przeszukuje Chicago. Miałaś to załatwić.
A cicho! Zanim May przyjedzie do Mystic Falls, miną wieki. Zdążę polecieć do Liverpoolu i z powrotem!

Jak na zawołanie, dostałam na Facebooku powiadomienie.

MJ Vasson wysłała Ci wiadomość!
Whisky utknęła mi w gardle. Maya przeraża mnie coraz bardziej z każdą myślą o niej. Szybko dotknęłam ikonkę.

Ellie, Ellie, Ellie… Nie lubisz Chicago, co? Sercem ciągle w Wirginii? Całusy, kochana!
Nie pojedziesz do tego Liverpoolu w jednym kawałku.

Koło mojej głowy coś przeleciało i rozbiło się o ścianę. Spojrzałam tam- szklanka. Czyżby kłótnia Eleny i Damona przerodziła się w rękoczyny?

Stali za kanapą- Elena prosta jak drut i ze łzami kapiącymi po policzkach; Damon dyszał ciężko, stał lekko zgarbiony, z jedną ręką uniesioną nisko w powietrzu. Kątem oka dostrzegł, że zwróciłam na nich uwagę.
-To nie ma sensu- burknął i szybkim krokiem wyminął Elenę, a potem mnie. Wyszedł z biblioteki. Sekundę później usłyszałam dźwięk zderzających się ciał i głos Stefana. Damon zaklął. Blondyn pojawił się w progu ze zdziwionym wyrazem twarzy. Kiedy drzwi wejściowe trzasnęły, ciało Eleny drgnęło, a ona wybuchła kolejną falą płaczu.

 
Damon
Wsiadłem do swojego auta, trzasnąłem drzwiczkami i czym prędzej odjechałem spod tego cholernego domu; było zdecydowanie zbyt dużo osób, które chcą nieudolnie zbawić świat.

Nie minęła minuta, a zatrzymałem się pod Mystic Grillem, jedynym znośnym miejscem w mojej obecnej sytuacji. Wysiadłem, ponownie trzaskając drzwiami. Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał je wymienić. Albo nie - zrzucę ich wymianę na Elenę! O tak, wspaniały pomysł!
Wszedłem do środka szybkim, pewnym krokiem. Bar był praktycznie pusty- nie ma się co się dziwić, nie było jeszcze dziesiątej. Z daleka dostrzegłem, że rudowłosa barmanka na mnie patrzy. Zająłem miejsce przy barze, a tam czekała na mnie już szklanka Bourbona.

-Dzięki, Nikki- mruknąłem do dziewczyny w fartuchu, a ona uśmiechnęła się i wróciła do wycierania szklanek od piwa.
Odkąd ta mała, przebrzydła czarna owca wróciła, pojawiałem się w Grillu częściej niż zazwyczaj. Tak często, że nawet zapamiętałem imię nowej barmanki, która za każdą moją wizytą polewała mi nim cokolwiek zamówiłem.

Przechyliłem szklaneczkę, a whisky rozlała się po moim przełyku. Mruknąłem z zadowolenia, zamawiając kolejną porcję.
Jednak nawet kiedy wypiłem z szóstej szklanki, konfrontacja z Eleną nie chciała opuścić moich myśli.

 
Kwadrans wcześniej

-Nadal jesteś zła o sprawę z Deborą?- zapytałem, patrząc na Elenę.

-Zabiłeś ciężarną dziewczynę, Damon- wycedziła szatynka. - Na dodatek to było twoje dziecko. Myślisz, że ci wybaczę i będziemy gadać jak kiedyś?
-A co ty masz mi wybaczać, Eleno?- podniosłem głos. -Nie mam cię za co przepraszać. Nie było cię wtedy nawet na świecie!

-Ale twoja siostra owszem, była!- odparła Elena, wskazując ręką na Michelle, która siedziała na schodach i przeglądała coś w telefonie.
-Ona jakoś ze mną rozmawia! Nie zauważyłaś? Odpuść, bo i tak nic nie wskórasz! Czemu ci tak bardzo zależy na tym, żebym czuł się winny, co?

-Bo chcę, żebyś jakoś odpokutował za to, co zrobiłeś!- odwarknęła, a w jej oczach zgromadziły się łzy. –Chcę w końcu zdecydować, czy…
-Och, rozumiem!- przerwałem jej, a złość, która się we mnie kotłowała, postanowiła się ujawnić.- Tatroska o moją siostrę to przykrywka! Ty po prostu znowu chcesz, żebym był drugim Stefanem! Jeśli się poprawię, to dasz mi nadzieję, że będziemy razem. Ale tę twoją nadzieję to ja mam szeroko i głęboko gdzieś, wiesz? Nie będę twoim potulnym barankiem. Tak czy siak pójdziesz do Stefa, a do mnie się odezwiesz może po roku, kiedy zachce ci się wskoczyć mi do łóżka!

Poczułem uderzenie w policzek. Au. Spojrzałem sceptycznie na Elenę. Stała nie więcej niż metr ode mnie, miała uniesioną rękę, a po jej policzkach kapały łzy.
-Jesteś… Podły…- wymamrotała, mimo drżących ust. -Jak możesz …

Zamachnąłem się i rzuciłem pustą już szklanką w ścianę, przerywając jej.
-Mogę- burknąłem.

 
Tak, przesadziłem. Ale jak miałem zareagować? Ta sytuacja jest bez sensu - po pierwsze Elena ma do mnie pretensje o wszystko, a po drugie, czuję się jak bezdomny pies, kiedy razem ze Stefanem krążymy po domu, nie znając jej zamiarów wobec nas.

To jest coraz bardziej popieprzone.
Usłyszałem jakieś ruchy w prawie pustej jeszcze knajpie. Wytężyłem wampirzy słuch - lekkie damskie kroki kierujące się w moją stronę. Będzie ciekawie.

Na stołku obok usiadła niska, drobna brunetka. Jej lekko kręcone włosy spadały na ramiona odziane w dżinsową kurtkę. Miała na sobie też różową, długą spódnicę i białe tenisówki. Taka grzeczna panienka o poranku w pubie? Ciekawe.
-Martini- rzuciła, odgarniając włosy z twarzy, a Nikki podała jej kieliszek z czerwonym alkoholem. Natychmiast złapała za naczynie i upiła łyk,  przymykając oczy z błogim uśmiechem na ustach.

-Uzależnienie?- rzuciłem w jej stronę, upijając łyk ze swojej szklanki.
Uśmiech spełzł z jej ust. Odstawiła kieliszek i spojrzała w moją stronę. Jej niebieskie oczy patrzyły na mnie z pogardą. Ta twarz była mi znajoma, dam sobie rękę uciąć. Widziałem już tę dziewczynę, na pewno. Mały, równy nos, malinowe usta, lśniące brązowe włosy. Była do kogoś podobna, cholera jasna!

-Ty też nie grzeszysz abstynencją, kotek- zamruczała altem, opierając głowę na dłoni;  jej włosy rozsypały się na blacie.
-Taki jestem. Dzień bez whisky, dzień stracony- odparłem, posyłając jej firmowy uśmiech.

-Nie szczerz się tak, bo ci zawiasy pójdą- warknęła, prostując się i upijając z kieliszka.
Zamrugałem, zdziwiony. Mocna sztuka, Damon. Zafunduj coś innego.

-Daj spokój, śliczna- mruknął, przybierając swój ton uwodziciela. –Nie zgrywaj niedostępnej, bo i tak potem odpuścisz. Jestem Damon.
-Och, dziękuję, ta informacja zmieniła moje życie!- pisnęła słodkim głosem, uśmiechając się sztucznie, po czym powróciła do swojej gardzącej miny.

Wyprostowałem się lekko, marszcząc brwi. Daj sobie spokój z uwodzeniem, stary. Zahipnotyzuj, weź, co chcesz i z głowy!
-A ty masz jakieś imię?- Nie zaprzestawałem, moja duma mi na to nie pozwalała.

-Mam, ale nie dzielę z nim z takimi upierdliwymi pijakami- uśmiechnęła słodko i upiła kolejny łyk wina.
Czara się przelała, panienko. Głodny wampir to zły wampir.

Złapałem za jej nadgarstek. Odwróciła się do mnie na stołku w tym samym momencie. Nim cokolwiek powiedziałem, dziewczyna złapała dłonią za moją koszulkę i przyciągnęła mnie bliżej siebie. Spojrzała mi prosto w oczy.
-Skończ z tym pijackim flirtem, kochany- powiedziała pobłażliwie. Nachyliła się trochę. –No, bo wiesz- szepnęła, muskając wargami moje ucho- zawsze o twoich zalotach mogę powiedzieć Elenie.

Zamurowało mnie. Skąd ta mała szmata wie o Elenie? Co o niej wie? Co wie o mnie? Cholera!
Dziewczyna bez problemu uwolniła rękę z mojego uścisku i zeskoczyła ze stołka. Wypiła resztę wina i odstawiła głośno kieliszek. Sięgnęła za dekolt swojej bluzki, wyciągnęła sto dolarów i położyła je na blacie. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko. Poklepała mnie po policzku.

-Do zobaczenia, piękny- odparła i niemalże skocznym krokiem opuściła pub.
Siedziałem tam taki ogłupiały jeszcze parę dobrych chwil. Kim ona jest, do ciężkiej cholery?

***
Hejeczka! Jak tam nowy rok? Ja już mam dośc szkoły, chociaż jeszcze tam nie poszłam -.-
Powyższy rozdział jest pierwszym, który uważam za w miarę udany. A co sądzicie Wy? Zaciekawiłam Was chociaż trochę? :)
Proszę o komentarze, bo widzę, że odwiedzin jest coraz więcej, a komentarzy...... troszku mało :/ Więc KOMENTUJCIE, błagam!
 
do następnego! :)
xoxo