sobota, 23 maja 2015

~IX~ 'We will do this'

Białe Porsche Cayman zatrzymało się gwałtownie w poprzek uliczki graniczącej z lasem wschodnim Mystic Falls. Wściekła do granic możliwości blondynka niemal dosłownie z niego wyleciała, nie zwracając uwagi na niebotycznie wysokie koturny na swoich stopach. Cóż, zabic i tak się nie zabije, wampir nie może skrzywdzic się poprzez skręconą kostkę. Zaczęła rozglądac się nieuważnie wkoło z furią wymalowaną na twarzy.

- Salvatore! - darła się. - Ty kretynie! Chodź tu!

Dla Damona był to widok prześmieszny. Stał w cieniu drzewa, o które się opierał, a Maya go nie dostrzegała. Patrzył z pobłażaniem na kobietę, kręcącą się wokół własnej osi i rzucającą obelgi pod jego adresem. To była reakcja Vasson na selfie, które zrobił sobie z Lehią o przetrąconym karku i wysłał jej. Dorzucił jeszcze podpis: Pogłębianie relacji ojciec - córka w wersji Salvatore'ów! Las wschodni, 10 minut. Wiedział, że Maya się wkurzy, ale on przecież uwielbiał działac wszystkim wokół na nerwy. To było jego ulubione zajęcie, zaraz po piciu bourbona i gapieniu się na Elenę.

Gdy widok wnerwionej Mai był już dla niego nudny, wyprostował się i postanowił skończyc ten cyrk. Postawił zaledwie krok w jej stronę i od razu został przyciśnięty za szyję do drzewa, mogąc zobaczyc z bliska tę furię w oczach blondynki.

- Gdzie jest Lehia?! - krzyczała wściekła kobieta, mocniej wbijając pomalowane na złoto paznokcie w szyję Damona. - W co ty się bawisz, ośle?!

- Chcesz byc silniejsza od faceta? - stęknął ciężko Damon, chwytając dłoń Mai jedną ręką. Cholera, ani drgnęła! - Przeciw stereotypom, co?

- Koniec tego dobrego! - ryknęła blondynka i zamaszystym ruchem rzuciła Damonem niczym szmacianą lalką, a może bardziej niczym Michelle panną Pierce dzisiejszego ranka. Spadł na leśną ściółkę dobre dziesięc metrów dalej. Podniósł się błyskawicznie.

- Zwolnij, May - Damon udał naburmuszenie. - Ostatnio byłaś w stanie oddac mi się na środku salonu przy całej drużynie pierścienia, a teraz taki zapaśnik z ciebie?

- Myślałam, że potrzebowałeś przeprosin za to, że zostawiłam cię wtedy w Chicago. Wiesz, męska duma i te sprawy - Maya posłała mu złośliwy uśmiech, prostując się i unosząc głowę. Taką ją właśnie zapamiętał, chorobliwie dumną i wyniosłą. - W gruncie rzeczy nawet ja miałam wyrzuty sumienia.

- Zauważyłem - odparł brunet, podchodząc krok w jej stronę. - Płaszczyłaś się przede mną w tym grobowcu jak niewierna żona - uśmiechnął się półgębkiem.

- Ja, niewierna? - Maya zaśmiała się perliście. - To chyba ty odpuściłeś sobie poszukiwanie Katherine Pierce na te nasze kilka gorących tygodni. Właśnie, jak wyglądało wasze spotkanie? Jestem bardzo ciekawa twojej reakcji na to, że ona cały czas żyła i cię olewała.

- Jesteś niezłą suką, kiedy na czymś ci zależy - stwierdził Salvatore, mierząc ją wzrokiem. - Tym bardziej, że to coś to moja córka.

- O, brawo! - blondynka rozpromieniła się od razu, jak gdyby nagle ujrzała ślicznego szczeniaka. - Zaprzyjaźniłeś się z tym słowem! Tak trzymaj, kochany! - Tu jej twarz powróciła do swojej zwykłej miny zołzy. - G d z i e ona jest?

Damon zmarszczył brwi. Przecież nie odda jej teraz Lehii, to by było całkowicie nie w jego stylu. Najpierw musi coś wyciągnąc od swojej córci. Z drugiej strony, jak grac na zwłokę z Mayą, która nigdy nie ujawniła przed nim, czym naprawdę jest, a wnioskując po pierwszym spotkaniu z nią po kilkudziesięciu latach, to coś więcej niż wampir? Karku jej nie skręci, bo będzie szybsza... Trzeba wykorzystac urok osobisty.

Wskazał na porsche za jej plecami.

- Młoda za informacje - zaproponował.

Maya odwróciła się na pięcie, kierując do auta.

- Manipulant - burknęła.

***
Od zniknięcia Klausa kilka minut wcześniej Elena, Jeremy i Michelle nie ruszyli się ze swoich miejsc. W umyśle tej pierwszej toczyła się zawzięta walka, wszystko w niej wrzeszczało. Tak bardzo chciała, by Pierwotni nie wracali do Mystic Falls. Mogli sobie zostac w tym Nowym Orleanie, naprawdę by jej to nie przeszkadzało. Na dodatek Michelle Prawdziwa - Czarna - Owca Salvatore miała z Klausem najwyraźniej nieźle na pieńku. Super!

- Co to miało byc? - fuknęła Gilbert w stronę dziewczyny. Ta nie drgnęła, stała z zaciśniętymi w pięści dłońmi i wpatrywała się w nieokreślony obiekt za plecami Jeremiego. - Kiedy mówiłaś mi, że znasz Klausa, nie wspomniałaś, że jesteście po różnych stronach barykady!

Michelle wykazywała całkowitą ignorancję lub może po prostu chwilowo ogłuchła. W Elenie się zagotowało.

- Co ty i Maya mu zrobiłyście? - spytała Elena. Jej "rozmówczyni" wciąż milczała. - Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale Klaus to nie dobry baranek i następca Matki Teresy. Wiesz, ile osób zabił? Nasza ciocia przez niego zginęła, mój biologiczny ojciec też. Było bardzo blisko, by i mnie wykończył! Wykorzystał Bonnie! Stefan, twój brat, tak dla przypomnienia, wyłączył przez niego człowieczeństwo i znów stał się rozpruwaczem! Więc...

Jeremy złapał siostrę za łokiec. Ta przerwała gwałtownie swój głośny monolog.

- Robisz scenę - szepnął. Rzeczywiście, kilka klientów Mystic Grilla siedzących przed barem gapiło się na nich, tak samo jak parę osób na miejskim skwerze.

Elena odwróciła się tyłem do publiki i spokojniej już kontynuowała.

- Podsumowując, nie pozwolę, by przez jakieś gierki twoje i Mai z zeszłego stulecia ktokolwiek z moich bliskich został znów skrzywdzony przez tę bestię, jasne? - wycedziła. - Odpowiedz.

- Nie sądzę, że muszę się wam spowiadac - oznajmiła Michelle, wreszcie spoglądając na rodzeństwo Gilbert. Była butna i wroga, zupełnie inna niż przed pojawieniem się Klausa, kiedy opowiadała o Mai, tatuującej sobie twarz Johna Lennona.

- Im może nie, ale mnie i owszem - usłyszeli i znów serca podskoczyły im do gardeł.

Przy końcu chodnika zobaczyli Stefana. Stał z założonymi rekami i poważną miną. Pomiędzy jego brwiami widniała pionowa zmarszczka, jak zawsze, kiedy był skupiony.

- Stefan, hej - rzuciła Elena, uśmiechając się lekko. - Nie wiedzieliśmy, gdzie wyszedłeś.

- Ależ ty jesteś - warknęła Michelle w jej stronę. - Przed chwilą chciałaś skakac za Damonem i pomóc mu w odtarganiu Szmaterine do szpitala, a...

- Katherine tu jest? - zdziwił się Stefan nim Elena odgryzła się jego siostrze. Podszedł do nich.

Michelle wydała z siebie coś pomiędzy jękiem, stękiem i zgrzytem.

- Tak - odparła Elena, gromiąc siostrę Stefana wzrokiem - Ellie ją połamała i Damon pojechał z nią do szpitala.

- A Elenka chciała mu pomóc - dodała Michelle głosem kipiącym złośliwością. - Ciekawe w jaki sposób.

- Co jest z tobą nie tak?! - krzyknęła Elena i wtedy z pewnością wszyscy ludzie w pobliżu kilkudziesięciu metrów zwrócili na nią uwagę. - To źle, że się otrząsnęłam, co do twoich braci i pogodziłam z tym, że istniejesz? Chcę poukładac swoje tutejsze życie zanim pójdę na studia, więc pozwól, że to zrobię!

Najmłodsza z rodzeństwa Salvatore była co najmniej zdziwiona. Krzycząca Elena Gilbert była dla niej ciekawym widokiem. Przyznała sama przed sobą, że dogadywała tak Gilbertównie, by oni wszyscy w końcu dali jej święty spokój z tym Klausem. Wystarczyły jej jej własne wyrzuty, których sobie nie szczędziła po akcji z tysiąc dziewięcset trzynastego roku, kiedy to poznała Mikaelsona.

- Nic nie powiesz? - zakpiła Elena, mierząc rozmówczynię wzrokiem. - No tak, kiedy przychodzi do mówienia o tobie, wycofujesz się.

Tu przerwała i zaczęła się nad czymś zastanawiac.

- Bardzo chciałabym się dowiedziec z czym mamy do czynienia - powiedziała po chwili - ale ty najwyraźniej nie jesteś skora do pomocy. Jeśli chcemy się to ogarnąc, musimy pójść do źródła. Stefanie, idziesz ze mną? - spojrzała na blondyna, który kiwnął. - Myślę, Jer, że ty jedyny obecnie możesz zostać z Michelle i jej nie skrzywdzić pod wpływem złości. Do zobaczenia.

- Co? - zawołał Jeremy. - Ja spokojny? Byłem łowcą!

Elena i Stefan nie zwrócili jednak na to uwagi. Ruszyli uliczką i za zakrętem zniknęli w wampirzym tempie.

Jer westchnął. Po to właśnie zmartwychwstał - by byc niańką niesfornej wampirzycy.

Spojrzał na nią. Przygryzała wargę, myśląc nad czymś intensywnie.

- Grill? - zaproponował.

Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Uśmiechnęła się delikatnie.

- Grill.

***
Stefan i Elena zatrzymali się przy lesie, by tamtą drogą spokojnie przejśc do rezydencji Mikaelsonów i w międzyczasie porozmawiac.

- Katherine powiedziała, czemu wróciła? - dopytywał Stefan.

- Nie dosłownie, choc dobitnie. Chce, byś wybaczył jej wszystkie świństwa.

- Proszę? - Stefan prawie się zaśmiał, przystanął. Gilbert była jednak poważna. - Eleno, ja przecież...

- Nie chodzi o mnie, Stefan. Uwierz, pozbieram się - tłumaczyła, wyprzedzając go o kilka kroków. - Nim wyjedziemy do college'u z Bonnie i Care, uporządkuję wszystko, co związane z Mystic Falls. Ten okres, kiedy nie miałam człowieczeństwa, potem kiedy Michelle tu przyjechała... Zaniedbałam wiele rzeczy, w tym Jeremiego, dziewczyny, Matta... Was - spojrzała Stefanowi w oczy, były pełne bólu i niepokoju. - Ten mój durny tryb 'zła Elena' jednak przyniósł korzyści.- Blondyn spojrzał na dziewczynę jak na ograniczoną umysłowo. - Tak, Stefanie. To przerwało moją więź z Damonem. Wreszcie mam drogę do czystego spojrzenia na to, co czuję.

- I? - Salvatore zacisnął zęby, przygotowywał się na najgorsze, na to, że wampirza Elena wybiera jego brata.

- Mam drogę - powtórzyła. - Mam nowe perspektywy. Teraz muszę to zrozumiec. Potrzebuję kilku tygodni.

Stefan uśmiechnął się smutno. Kamień spadł mu z serca. Wiedział, że musi przygotowac się na wszystko. Będzie jednak kochac Elenę bez względu na jej wybór, to oczywiste. Tak długo byli bratnimi duszami.

Ruszyli dalej. Nie przeszli jednak nawet pięcdziesięciu metrów, gdy na środku lasu, tak po prostu, zobaczyli niebieskiego chevroleta camaro, który należał do Damona. Elenie serce podeszło do gardła kolejny raz tego dnia. Czuła, że Stefan ma tak samo. Podbiegli szybko do auta.

- Damon? - zawołała Elena, jednak nikt nie odpowiedział. Auto było puste.

- Nie zostawił telefonu ani portfela - stwierdził Stefan po wstępnej analizie. Znalazł coś pod fotelem coś. - Oczywiście - pokręcił głową z dezaprobatą. To była w połowie pełna butelka bourbona.

- Skąd one się tu wzięło? - rzuciła Elena. - Sprawdzę bagażnik - zaproponowała, kiedy Stefan zatrzasnął drzwiczki.

Gilbert podniosła klapę.

- Ach! - pisnęła. W bagażniku leżała nieprzytomna Lehia. Stefan stanął obok Eleny. Nim coś powiedział, córka Damona podniosła się do siadu, po drodze zawadzając głową o ściankę samochodu.

- Aperta - usłyszała w swojej głowie córka Damona i nim zdążyła się sprzeciwic, straciła świadomosc.

Ruda kobieta przejęła jej umysł na parę chwil. Uwielbiała to uczucie, kiedy miała władzę nad wszystkim i wszystkimi. Cieszyła się, mogąc popijac Chardonnay w swoim apartamencie w Seattle i równocześnie kontrolowac sytuację w Mystic Falls. Oczami tej małej ujrzała dwie osoby - przystojnego blondyna i Petrovę. Kolejny sobowtór, ciekawe, który z kolei? Kojarzyła Tatię, Katerinę... To któraś z nich czy może następna orzechowowłosa panna, dla której bliscy sobie mężczyźni tracą głowę? Mniejsza o ilośc kobiet rodu Petrova, liczy się to, że sobowtóry nie wymarły. Przecież były jej potrzebne, prawda?  Była tak blisko celu, liczyła, że niedługo wszystko się spełni. Kończąc z Mayah Civassą, zrówna z ziemią całe Mystic Falls i resztę jej sprzymierzeńców.

***
Witajcie! :D Wracam, nie wiem, jak to wyszło, ale jestem. Z góry przepraszam za to, że czekaliście tak długo, ale dużo rzeczy złożyło mi się na raz i musiałam to ogarnąc. Ogromnie dziękuję za komentarze, które bardzo mnie zmotywowały do pisania! :3 odnosząc się do wypowiedzi diem carpe - starałam się "podreperowac" charakter Eleny, mam nadzieję, że wyszło dobrze. Chciałabym również przeprosic za niesłownośc Monika R , bo obiecałam, że będzie więcej Klausa, a tymczasem nie było go wcale xD
Wierzę, że chociaż w części spełniłam Wasze oczekiwania co do akcji. Nie wiem, czy zauważyliście, ale ma u mnie miejsce jakiś syndrom 'długiego dnia' - ponownie opowiadam o jednym dniu przez kilka rozdziałów xDD Ale wreszcie dotarłam w tym opowiadaniu do TEGO momentu (patrzcie na ostatni akapit ;*). Tak, tak, zaspoileruję, że to kolejna ważna, a nawet bardzo wazna postac.
Dobra, koniec biadolenia. Czekam na Wasze szczere opinie.
Pozdrawiam, xx
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

piątek, 8 maja 2015

~VIII~ 'I deserve this, I do'


Damon

Droga powrotna zajęła nam kilka minut. Przez ten czas ani Michelle, ani ja nie odezwaliśmy się ani słowem. Ba, nie było czasu. Potem wszystko działo się bardzo szybko – młoda i Katherine raz na siebie spojrzały, poleciały obelgi i w trymiga Pierce uderzyła plecami w ścianę nad kominkiem. Jej kości wydały z siebie głuchy gruchot. Spadła na kolana z jękiem i zastygłym przerażeniem na twarzy, a wraz z nią dwie wiszące tam zwykle, zabytkowe włócznie.
- Zrujnowałaś mi życie, zdziro! – huknęła Michelle. Ona i ja dopadliśmy do Katherine w tym samym momencie. Nie żebym nie chciał śmierci Pierce, ale ten ułamek sekundy, kiedy zobaczyłem w jakim stanie jest jako człowiek, wyzwolił we mnie jakiś głupi żal co do jej osoby.
Siostra spojrzała na mnie zdziwiona, kiedy równo złapaliśmy Katherine  za ramiona, tyle że w różnym celu.

- Nadal jej służysz?! – warknęła Michelle, wściekła do czerwoności. – Nie pamiętasz jak was skrzywdziła?!
- Nie zabijesz jej – rzekłem zdecydowanie. – Zapomnij o tym przywileju. To moja życiowa dewiza – prychnąłem, patrząc siostrze w oczy.
Michelle przygryzła wargę. Spojrzała pogardliwie na jęczącą z bólu Pierce, kiedy to w jej umyśle toczyła się zapewne zawzięta wojna – wyjątkowo posłuchać starszego brata czy nie, jak zwykle? W końcu po paru sekundach zacisnęła pięści, wstała i cofnęła się kilka kroków.

Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Zwróciłem wzrok na sobowtóra, który nie padł plackiem na ziemię tylko dzięki moim ramionom.
- Nie wierzę, że muszę ratować ci tyłek – rzuciłem, przegryzając swój nadgarstek i podstawiając go Katherine. Podniosła lekko głowę i spojrzała na mnie wzrokiem pełnym żądzy mordu. – No co? Zapomniałaś jak to działa?
- Potrzebuję czegoś przeciwbólowego… - rzekła słabo, przerwał jej jęk bólu - i lekarza.
- Co ty brałaś? – wyrwało się Jeremy’emu zza moich pleców.
- Ostatnio? Lekarstwo od twojej… Damon! – pisnęła, kiedy spróbowałem ją podnieść, a jej kości gruchnęły. – Mój organizm nie przyjmuje wampirzej krwi, więc przywieźcie tu jakiegoś patałacha ze szpitala!

- To wyjaśnia czemu nadal jesteś człowiekiem – zaśmiała się Michelle.
Spojrzałem krytycznie na Pierce, rozważając wszystkie za i przeciw pomaganiu jej. Wygrały za ze sprytem kobiety, który może nam pomóc, na czele. Wziąłem ją na ręce i ruszyłem do wyjścia.
- W szpitalu lepiej cię obejrzą – stwierdziłem.
- Może lepiej pojadę z wami – zaproponowała Elena, idąc za nami.
Tak bardzo się zdziwiłem, że przystanąłem, w wyniku czego Gilbertówna o mało co nie wpadła mi na plecy. Czy dobrze usłyszałem, że po trzech tygodniach milczenia chce wsiąść ze MNĄ do MOJEGO samochodu? Co ją wzięło? Odwróciłem się do niej z zapewne głupkowatym wyrazem twarzy.
Stała z nieco zbyt otwartymi oczami i wysuniętą w zakłopotaniu szczęką.

- Emm… - Spojrzała w bok. – Druga osoba ci się przyda, Damonie.
- Daj spokój, Eleno – Wychodzi na to, iż Katherine jednak nigdy nie traci daru mowy, jaka szkoda. – Przecież go nie zgwałcę. Nie w tym stanie.
Elena wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej. Gdzieś z tyłu Michelle parsknęła śmiechem i nawet nie próbowała tego stłumić. Młody Gilbert pokręcił tylko zrezygnowany głową na słowa Lady Szmaty.
- Równie dobrze mogę wyrzucić cię tylko za próg – rzuciłem od niechcenia w jej stronę. – Przecież samowystarczalna Katherine Pierce zawsze ma plan.

- Owszem, plan, jak sprawić, by Stefan mi wszystko wybaczył, ale aktualnie jest utrudniony przez atak twojej siostruni – spojrzała wymownie na swoje ciało.
Poczułem się głupio. No tak, znów Stefan. Czy nawet ludzka Katherine musi być w nim zadurzona? Co do uczuć Eleny, to można niczego nigdy nie można było być pewnym, ale że Pierce ciągle wierzy w ich wspólną przyszłość? Cóż, jego wszyscy kochają, mnie za to obwiniają o całe zło tego świata, zapewne łącznie z głodującymi dziećmi w Bangladeszu….
Karma, Damonie, karma. Trzeba było nie być nieczułym snobem.
Nie mówiąc ani słowa, wyszedłem z domu.

 
Michelle

Moja konfrontacja ze Szmaterine po tylu latach odbyła się całkiem spokojnie. Nieważne, że brałam w niej udział praktycznie tylko ja, bo ona się połamała, ale kto tam patrzy na szczegóły.

Wracając – oto nowe pytanie na kolejny tydzień: czy Elena ma rozdwojenie jaźni? Niedawno była pierwszą do pogrążania mojego najstarszego brata, a nagle oferuje mu swoją, z resztą niezbyt potrzebną, pomoc? Chyba ogarniam, czemu nie wracałam do Mystic Falls tak długo – anty-przyciąganie z Gilbertówną.

Ona, Jer i ja ciągle tkwiliśmy w tych samych miejscach, stojąc. Elena była nieco zamyślona, no, nie dziwmy się, Pierce jej przygadała.

- Skoro Damon odpadł – zawiesiłam się, czekając, aż zwrócą na mnie uwagę – idę sama szukać Mai i tej młodej…
- To właśnie to robiliście razem? Szukaliście ich? – Elena od razu się ożywiła.

- To córka Damona – rzuciłam. – Na pewno chciał się dowiedzieć, czy jego geny zostały dobrze ulokowane – uśmiechnęłam się półgębkiem. Jeremy się skrzywił. - Dobra, to było głupie.

- Idźmy więc, znajdźmy je – zadecydowała (tak, wiem, też byłam zaskoczona, że ona potrafi podejmować samodzielne decyzje) Elena, zdecydowanym krokiem ruszając do wyjścia. Jeremy podążył bez słowa za nią.
- Zaraz – przyhamowałam ich zapał, na co odwrócili się i spojrzeli na mnie zdziwieni – a co z resztą gangu Scooby’ego?

- Bonnie spędza dzień z tatą – wyjaśnił Jeremy. Oł je! To się nazywa piękno dnia! Plus dla ciebie, czekoladko. Znikaj częściej!
- Nie chcę dorzucać Caroline problemów – stwierdziła Elena – a Stefan wyszedł rano, musiał coś załatwić.

No tak, blondyna ma deprechę, bo wilk ją rzucił, a Steffy gania za sarenkami gdzieś daleko stąd. Kto tu jeszcze żyje… O, no tak, siostra Klausa i eks Eleny buszują po Europie. Więc jestem tylko ja, Gilbert i jej przystojny brat.
Ruszyłam z miejsca i pierwsza doszłam do drzwi.

- Chodźmy.

 
Damon

- Złamana łopatka, kość ogonowa tylko stłuczona– stwierdził zahipnotyzowany przeze mnie lekarz, oglądając zdjęcie rentgenowskie Katherine.

- Coś jeszcze? – spytałem, a mężczyzna pokręcił głową. – Więc zrób teraz, co musisz, zagipsuj ją, czy coś. Jak długo to będzie trwało?

- Od godziny do półtorej. Potrzebuję pielęgniarki. Muszę unieruchomić oba ramiona i tułów do połowy.
Katherine oburzyła się, a ja parsknąłem – Pierce uziemiona w gipsie na kilka tygodni była dla mnie natchnieniem dnia. Bezradna, nieudolna… O tak, to będzie wynagrodzenie wszelkiego zła, jakie kiedykolwiek, komukolwiek wyrządziła.

- Dobra, zaczynaj – zarządziłem, uśmiechając się diabolicznie. – Przyprowadzę ci tu jakąś do pomocy.
- Nie, Damon, błagam! – jęknęła Katherine, próbując wyciągnąć rękę i mnie zatrzymać. Zawyła z bólu. – Ja nie chcę! Nie mogą mnie ubrać w gips!

Moja euforia sięgnęła zenitu – Katherine płaszcząca się przede mną, nie mogąca ruszyć się z miejsca. To chyba najlepszy dzień mojego życia!
- Weź jej usta zaklej. I może przypnij ją do tej kozetki – rzuciłem do lekarza i ignorując krzyki Pierce, wyszedłem z gabinetu.

Najwidoczniej mam zapędy sadystyczne, gdyż moje serce radowało się na myśl o sobowtórze, który wreszcie nie będzie samowystarczalny. Nie zamierzałem oczywiście pomóc jej z czymkolwiek, a sądząc po jej relacjach z resztą bandy, nikt inny również  nie skinie palcem.
Wszedłem do pierwszej lepszej sali, jednak tam leżały tylko jakieś schorowane staruszki, one mi się raczej nie przydadzą. W kolejnym pomieszczeniu też sami pacjenci. Ej no, czy te pielęgniarki nie powinny zajmować się chorymi? Gdzie tu jest pokój lekarski? Może tam ktoś będzie?

Otworzyłem następne drzwi, wisiała na nich tabliczka Magazyn. Nad lodówką z zapasami krwi pochylała się osoba, której równocześnie szukałem i nie chciałem więcej spotykać.
- Ty? – warknąłem, a ona odwróciła się z piskiem i upuściła kilka woreczków. Miała wytrzeszczone oczy, pełne strachu. W ułamku sekundy spróbowała uciec, lecz zatrzymałem ją jedną ręką i popchnąłem na półki z lekami, które rozsypały się na podłogę. Zatrzasnąłem wściekły drzwi. Dziewczyna oddychała głośno. – Trzy tygodnie sobie przez ciebie zmarnowałem, wiesz? – rzuciłem z jadem. – Nie będę owijał w bawełnę. Jak to możliwe, że żyjesz?

Oddech Lehii unormował się, stanęła prosto i w pozycji bojowej naprzeciw mnie, olewając stłuczone flakoniki wokół.
- O, więc tatuś się mną zainteresował? – sarknęła, mrużąc oczy zupełnie tak, jak ja mam to w zwyczaju robić. – Co, chcesz wpłacić zaległe alimenty?

- Nie zadzieraj ze mną, młoda – poleciłem, czując, że się wkurzam. Lehia była bardziej irytująca niż jej matka. – Gadaj. Po co tu jesteście? Gdzie Maya?
- Co ci tak prędko? Spokojnie, tato. – Weźcie ją, bo jej zaraz strzelę!­ – Właśnie, jaki świat mały. Dobrze wyszło jednak, że jesteś takim kobieciarzem. Dzięki temu, że pukałeś May, dogadałyśmy się, by cię znaleźć.

- Nie pieprz głupot – prychnąłem. - Maya sama mnie zostawiła. Czemu niby chciałaby mnie znaleźć? Nie ma się za co mścic. To ja się przez nią zmarnowałem.
- Chryste, jakiś ty marudny – jęknęła, krzywiąc się. Mała, głupia zdzira. – Myślałam, że mam zabawniejszego ojca.

- Zabawny to ja dopiero będę, torturując na zmianę ciebie i tę blond lalę – uśmiechnąłem się złośliwie. – G a d a j – wycedziłem po raz kolejny.
- Zemsta płynie mi we krwi. Wypełniam ostatnią wolę mamy.

- Jesteś taką samą szmatą jak Deborah – nie wytrzymałem.
Lehia odbiegła wzrokiem w bok, jakby się nad czymś zastanawiała. Zmarszczyła brwi i zamachnęła się, by mnie spoliczkować, jednak jej ślimacze tempo mnie nie zaskoczyło. Ścisnąłem mocno jej rękę kilkanaście centymetrów przed swoją twarzą, a kości nadgarstka zagruchotały. Dziewczyna wydała z siebie coś między piskiem i jękiem. Wykorzystałem jej nieuwagę i w ułamku sekundy padła na posadzkę ze skręconym karkiem.

- Możesz to uznać za przemoc w rodzinie, jeśli chcesz – rzuciłem do jej ciała, wyjmując z kieszeni jej spódniczki telefon – nie będę zły.
Gdy szukałem numeru Mai w iPhone’ie Lehii drzwi magazynku się otworzyły i zobaczyłem pulchną pielęgniarkę. Nim zdążyła wydać z siebie dźwięk przerażenia, złapałem ją za łokieć.

- Posprzątaj tu, a jak się uwiniesz, to śmigaj do zabiegowego i zagipsuj taką jedną – powiedziałem. Zarzuciłem sobie ciało Lehii na ramię. – No, to cześć – dodałem i ulotniłem się ze szpitala w wampirzym tempie.

 **
Elena, Jeremy i Michelle przemierzali uliczki miasta równym krokiem. Kierowali się ku terenom na obrzeżach Mystic Falls, wierząc, że właśnie tam spotkają Mayę i Lehię. Rodzeństwo Gilbert kilkakrotnie próbowało wyciągnąć od Salvatore’ówny coś ważnego o jej przyjaciółce, coś co mogłoby by mieć istotny wpływ na obecną sytuację. I owszem, Michelle opowiedziała im, jak to razem z Mayą jeździły na koncerty Beatlesów czy używały wampirze krwi do leczenia rannych podczas drugiej wojny światowej, jednak nie poruszyła tematu pochodzenia blondynki. Nie dowiedzieli się, kto ją przemienił, kiedy, skąd pochodzi.
- … wytatuowała sobie wtedy jego twarz na obojczyku, ale on ciągle wolał Yoko Ono – mówiła ze śmiechem Michelle o sytuacji z 1969 roku. Ciekawość Eleny co do Mai sięgnęła granic, nie wytrzymała.

- Skąd ona się wzięła? – spytała Gilbertówna, nie owijając w bawełnę.

Michelle zmarszczyła brwi, przybierając skonsternowany wyraz twarzy. Zerknęła na Jera, którego mina była tak samo ciekawska jak jego siostry.
- Na to czekacie, co? A ja was przynudzam May i Lennonem – westchnęła, przyspieszając kroku. – Maya od blisko tysiąca lat dąży do bycia hybrydą wampira i czarownicy.

- Co?! – zawołali równocześnie Elena i Jeremy, stając jak wryci.
- To możliwe? – dodał chłopak.

- Moja reakcja, kiedy mi to powiedziała, była taka sama – odparła Michelle. – Ale pozwólcie, że zacznę od początku, co?
- Pozwól, że ja to zrobię, Micheline – powiedział męski głos. Wszyscy troje odwrócili się w stronę jego źródła. W ich stronę kierował się blond włosy mężczyzna, uśmiechający się przebiegle. Serce Michelle podeszło jej do gardła.

- Klaus – burknęła zniesmaczona Elena. – Wróciliście.

- Też się cieszę, że was widzę – odparł Mikaelson, świdrując Salvatore’ównę wzrokiem. Stała jak kłoda, kurczowo zaciskając pięści i wstrzymując oddech.

Jeremy pomachał palcem od Klausa do Michelle i z powrotem.
- Zaraz, to wy się znacie?

Blondyn odpowiedział, nie odrywając wzroku od dziewczyny:
- Mayah Civassa gnębi mnie odkąd wychowywaliśmy się w jednej osadzie. Chce zostać hybrydą, a ja odebrałem jej na to jedyną szansę. Panienka Michelle jako jej podwładna omamiła mnie i oszukała. Opowiem wam wszystko potem, a teraz pozwólcie, że spotkam się z uroczą Caroline.

I odszedł w wampirzym tempie.

***
Hej! Z góry przepraszam za niesłownośc, wiem, miałam dodac szybciej. Nie mam sensownego usprawiedliwienia ;) Mam nadzieję, że choc w części wynagrodziłam Wam taki dlugi okres czekania. Jak wrażenia? Proszę o szczerośc i opinie, motywują do zmian i działania. Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Uwielbiam Was i podziwiam Waszą cierpliwośc! Liczę, że ciągle trwacie przy czytaniu tego, co piszę ^^
 
xx, Em
 
CZTASZ = KOMENTUJESZ
 
PS. Co myślicie o tym, co dzieje się obecnie w TVD? Ja po 6x21 tracę wiarę w ludzi ;o Nie wiem, jak chcą to zakończyc, no nie wiem....