Elena skrzywiła się. Czy to musi tyle trwać? Stefan torturował Lehię od dobrej godziny, lecz ta nie powiedziała nic na temat Mai czy Damona. Twierdziła, że spotkała bruneta w szpitalu, dokąd poszła po krew, a ten po krótkiej wymianie zdań skręcił jej kark. Podobno nie wiedziała, gdzie poszedł i dlaczego jego auto stało na środku lasu. Oczywiście nikt jej nie uwierzył.
Drzwi wejściowe otworzyły się, a do środka wparowała Caroline. Zamknęła szybko za sobą i ścisnęła kurczowo klamkę z szeroko otwartymi oczami, dysząc. Elena nie wiedziała, o co chodzi.
- Jest tu? - zapytała bezgłośnie blondynka. Elena zmarszczyła brwi. - Klaus?
- Nie - odparła Gilbertówna. - Spotkałaś się z nim?
- Stał pod moimi drzwiami, więc wyparowałam - Caroline w wampirzym tempie usiadła obok przyjaciółki. Oparła łokcie o kolana. - Po co on w ogóle...
-Aaaagh! - ryknęła Lehia z lochów. Care się wyprostowała, spoglądając na szatynkę siedzącą obok.
-Stefan i ja znaleźliśmy w lesie auto Damona z Lehią w bagażniku. - Oczy Caroline przybrały rozmiar spodków. - Twierdzi, że nie wie, gdzie jest Damon ani Maya.
Blondynka poruszyła sugestywnie brwiami, przybierając złośliwy uśmiech.
- Może pojechali na jakieś odludzie, by nikt ich nie słyszał? - zaśmiała się złowieszczo. Elena skrzywiła się, a jej wnętrzności zrobiły fikołka. Nie chciała myśleć o Damonie i Mai razem. Nie chciała myśleć o Damonie z jakąkolwiek inną kobietą. Rozumiała, że on i Vasson byli kiedyś razem, naprawdę, okej, pogodziła się z tym, iż na bruneta leci każda. Niestety, Elena miała bardzo wybujałą wyobraźnię i myśl o staniku Mai, wiszącym na leśnej gałęzi, przyprawiła ją o odruch co najmniej wymiotny.
Widząc minę przyjaciółki, Caroline zaprzestała złośliwości.
- Powiedziałam coś nie tak? - spytała. - Och, Eleno, przestań się tak przejmować tym, co mówię o Damonie. Nie znoszę go i dobrze o tym wiesz.
Elena milczała. Chciała wreszcie dokończyć sprawę z braćmi Salvatore, a Caroline jej nie pomagała. Dziewczyna czuła się strasznie, zwlekając ze Stefanem i Damonem od tak długiego czasu. Ten wampiryzm wszystko popsuł, stwierdziła w myślach. Gdyby się nie przemieniła, nie zostałaby przywiązana do Damona. W afekcie nie zerwałaby ze Stefanem i żyliby sobie bez problemów, a ona nie miałaby wyrzutów, że tak bardzo krzywdzi Damona. Jednak było inaczej. Zostawiła blondyna, przespała się z jego bratem i gdy przywróciła swoje człowieczeństwo, wszystkie emocje spadły na nią jak grom z jasnego nieba. Czuła się naprawdę, naprawdę podle. Nie wiedziała, co myśleć. Stefan był jej epicką miłością, pierwszą tak wielką. Jednak przywiązanie do Damona coś znaczyło, otrzymuje je przecież tylko człowiek żywiący głębokie uczucia do swego stwórcy.
- Halo? Ziemia do Eleny. - Caroline pomachała szatynce dłonią przed oczami, ta zamrugała. - Kiedy ostatnim razem obrażałam Damona, szybciej zareagowałaś - Caroline zaśmiała się nerwowo. Obie dobrze pamiętały moment, kiedy Gilbertówna powiedziała przyjaciółkom o swoim związku z niebieskookim brunetem.
- Teraz niczym cię nie zaskoczę - Elena próbowała zabrzmieć zabawnie, jednak zbytnie pogrążenie się w rozmyślaniach zrobiło swoje, dziewczyna stała się przygnębiona. Chcąc kontynuować rozmowę, rzuciła: - Wiesz, że Katherine tu jest?
- CO!? - Caroline rozdziawiła buzię i wytrzeszczyła oczy. - Gdzie?! Jak?! Z kim?! Od kiedy?!
- Zacznijmy od tego, że Katherine wygląda jak milion nieszczęść. Michelle za to naoglądała się zbyt dużo Avengersów i zapomniała, że rzuca człowiekiem - sarknęła szatynka, siadając wygodniej na sofie i podpierając łokieć na oparciu. Mimowolnie zerknęła na miejsce "zbrodni" - strącone ze ściany włócznie, które spadły na podłogę razem z Pierce, wciąż tam leżały. - No właśnie. - Wstała i ruszyła ku nim. - Damon zawiózł szmatę do szpitala, ale tam podobno spotkał Lehię, przetrącił jej kark i zniknął. To tak w skrócie.
- Aha - odparła blondynka. - Może negocjuje coś z Mayą?
- Może - mruknęła Elena, wampirzym ruchem odwieszając włócznie z powrotem na ich miejsce. - Mam nadzieję, że uda mu się coś od niej wyciągnąć. Czyste intencje nie pasują mi do tej blond zołzy. Tym bardziej, że Michelle wyjawiła nam, że Maya chce być hybrydą.
Caroline rozdziawiła buzię. Wiadomo, że każdy wampir, który był czarownikiem, chciałby nadal mieć moce, ale to n i e m o ż l i w e. Sama dobrze to widziała na przykładzie mamy Bonnie. Abby była zrozpaczona, kiedy bezpowrotnie straciła moc. Naturalna magia czarownic gardziła anormalnymi, zdemoralizowanymi stworzeniami, jakimi były wampiry. Jak więc ta cała Maya chce być i jedną, i drugą stroną? Co więcej, co ze swojego planu już dokonała, skoro jest wampirem, a najzwyczajniej w świecie czarowała, kiedy Damon ją spotkał?
Drzwi wejściowe otworzyły się ponownie. Klaus wszedł do budynku nonszalanckim krokiem, z typowym sobie uśmiechem na ustach. Caroline wyprostowała się jak struna, a bijące jak młot serce podeszło jej do gardła.
- Witam piękne panie - rzucił wesoło, zatrzaskując drzwi i ruszając ku nim. Usiadł w fotelu naprzeciw nich i oparł ramiona o podłokietniki. Przekrzywił głowę, przyglądając się Forbes w zaciekawieniu. - Czyżbyś mnie wcześniej unikała, kochana?
Caroline zamrugała kilkakrotnie, garbiąc się nieco. Powrót Klausa nie był jej na rękę, tym bardziej, że przypominał o smutnym rozstaniu z Tylerem.
- Jesteś zmorą mojego życia. Oczywiście, że cię unikam - odcięła się chłodno. Mikaelson zmrużył oczy i uśmiechnął się szerzej, nic jednak nie mówiąc.
- Opowiesz nam w końcu o Mai? - spytała Elena bez owijania w bawełnę. Chciała odpowiedzi o tej lali tu i teraz.
- Ach tak, Mayah Civassa... - mruknął Klaus, spuszczając wzrok, jakby się nad czymś zastanawiał. - Wspominałem, że jest bardziej nieznośna niż Katerina?
- Katherine jest obecnie nieszkodliwa - wtrąciła od niechcenia Elena, jakby zamyślona.
- Tak, tak - rzucił mężczyzna. - Słyszałem, Elijah od razu do niej pognał, gdy się dowiedział, że Salvatore'ówna ją pokiereszowała. Karma, Katerino, karma...
- I ciebie ona kiedyś dopadnie, sadysto - warknęła Caroline, jej oczy ciskały piorunami. Klaus dobrze wiedział, że chodzi jej o tego wilczka Lockwooda, który bał się go, tchórz jeden, i uciekł od tej blondwłosej anielicy. Mikaelson przeżywał wewnętrzne katusze, widząc ból ukryty głęboko w błękitnych oczach Caroline. Zewnętrznie była jednak silna, jak zawsze z resztą.
Uśmiechnął się półgębkiem, patrząc blondynce głęboko w oczy. Nie wytrzymała jego przeciągłego spojrzenia, zupełnie tak, jak się spodziewał.
Nim się odezwał, Lehia ryknęła z piwnicy.
- Trzymacie tam wilkołaki w trakcie przemiany? - zdziwił się, nasłuchując.
- Córka Damona - rzuciła zdawkowo Elena. Brwi Klausa przybrały kształt okazałych tęczy z bajek dla dzieci i uniosły się wysoko. - Psiapsióła Mai. Długa historia. Kontynuuj.
Więc jest jeszcze młodsza niż Michelle członikini rodziny Salvatore, która również działa z Mayah Civassą? Chyba znalazło się w końcu coś, czego Klaus nie wiedział o tej diabolicznej blondynce. Interesujące...
- Yhhhh! - próbowała drzeć się Katherine, z ustami zaklejonymi plastrem. Czy ten cholerny lekarz nie mógł być na werbenie?! Hipnoza Damona działała aż za dobrze, więc zauroczony mężczyzna na polecenie bruneta dosłownie ją uciszył. Dodatkowo przypiął ją w talii pasem do kozetki, by móc nałożyć jej gips na cały tułów i ramię, w celu usztywnienia złamanej łopatki.
Tak bardzo nienawidziła w tej chwili najstarszego Salvatore'a! Tak bardzo miała ochotę wydrapać mu te niebieskie ślepia! Nie była niestety w stanie. Jej pokiereszowane ciało plus bycie człowiekiem dawało Damonowi stuprocentową przewagę.
Mimo że wierzegała nogami na wszystkie strony, zahipnotyzowany medyk, wciąż działał, nakładając warstwy gipsu na jej potłuczone ciało. Zastanawiała się, co z tą pielęgniarką, którą miał przysłać Damon, by poszło szybciej? Pewnie to olał i sobie poszedł. Świetnie.
W ułamku sekundy drzwi otworzyły się i ...
- Egmmma. - Plastry zniekształciły głos Katherine. Gdyby mogła odetchną, z pewnością zachłysnęłaby się powietrzem. Nie wierzyła, że po ich ostatnim pożegnaniu jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. A jednak...
Wyraźnie podminowany Elijah złapał brutalnie lekarza za ramię.
- Odejdź i zapomnij - polecił mu. Człowiek wyszedł, Pierwotny trzasnął za nim drzwiami. Zwrócił wtedy wzrok na poturbowaną kobietę, przypiętą do kozetki, z w połowie zagipsowanym tułowiem. W jego oczach zebrały się tony współczucia i troski. - Katerina - wyszeptał. Znalazł się tuż przy niej, był tak blisko, że mogła dostrzec każde włókno jego grafitowej marynarki. Delikatnie odkleił plaster z jej ust. Westchnęli jednocześnie - ona z powodu wszechogarniającego ją ciepła, on - wyrzutów sumienia, że ją opuścił i pozwolił, by cierpiała.
- Elijah, ja... - szepnęła Katherine, wytrwale próbując podłapać jego wzrok. Było to trudne, gdyż on szacował jak bardzo jest połamana. Przejechał delikatnie dłonią po jej ramieniu i wreszcie spojrzał w oczy. Zachwycił się tym jak duże i piękne były.
- Zajmę się tobą, Katerino - obiecał Elijah. Zadrżała, słysząc, jak pięknie w jego ustach brzmi jej imię. Odpiął pas, którym przepięta była do kozetki. Próbowała odwrócić się w jego stronę, lecz tylko jęknęła z bólu. Wziął ją na ręce, obchodząc się z nią jak z porcelaną. Poczuła się tak bezpiecznie w jego ramionach, nie zważała na pulsujący ból w złamanej łopatce. Schylił głowę i ucałował ją w czoło. W wampirzym tempie ulotnił ich ze szpitala.
W tym samym czasie Jeremy siedział przy barze w Mystic Grillu. Rzucił krótkie "dzięki", gdy barman postawił przed nim nowo napełnioną szklankę z piwem, a obok drugą - z różową słomką i zawartością wymieszaną z syropem wiśniowym. Kilka sekund później na stołku usiadła Michelle, strzepując wodę ze świeżo umytych dłoni. Pochyliła się i pociągnęła łyk przez słomkę. Jeremy patrzył na nią wyczekująco, liczył, że w końcu podaruje mu jakieś konkrety co do swojej znajomości z Klausem. Na razie usłyszał tylko "to był rok 1913, dawno i nieprawda". Czekał na resztę. Michelle dostrzegła kątem oka czujny wzrok Jeremy'ego.
- Co jest? - spytała jak gdyby nigdy nic, spoglądając na niego.
- Wiesz, co - odpowiedział, przekrzywiając lekko głowę i nadal mierząc ją wzrokiem.
Michelle wiedziała, że nawet mimo wielkich chęci, nie potrafiłaby zignorować Jeremy'ego. Musiałaby stamtąd uciec, by nie odpowiedzieć. Już jakiś czas wcześniej zauważyła, że przez jego spojrzenie, nieważne w jakiej sytuacji, stawała się bezradna, nie potrafiła go tak po prostu olać, jak to robiła w kontekście innych osób. Jednak, mimo wszystko... Kim byłaby Michelle, poddając się bez walki?
- Myślałam, że mi odpuścisz, kiedy załatwiłam ci piwo - mruknęła, podpierając głowę na dłoni. Z tej perspektywy Jer był jeszcze przystojniejszy. Usta Michelle rozciągnęły się w zalotnym uśmiechu.
- Zahipnotyzowanie barmana, też mi coś - prychnął, lecz spojrzał jej w oczy po raz kolejny. To było inne spojrzenie, jego nastawienie zmieniło się; patrzył na nią jak na małą, zagubioną dziewczynkę, uśmiechając się zachęcająco. Nie musiał już nic mówić, wiedziała wszystko. Co ukrywasz, Elle? Nie jestem taki jak oni, pomogę ci.
Co miała zrobić? Westchnęła, usiadła prosto, a słowa zaczęły się z niej po prostu wylewać. Co jakiś czas wtrąciła jakieś niecenzuralne słowo, wyrażając swoją frustrację odnośnie swojej "ówczesnej głupoty" czy czynów "tego narcyza, który uznał siebie samego najpotężniejszą ziemską istotą". Kiedy oświadczyła, że skończyła, Jeremy wypuścił głośno powietrze.
- Co zamierzasz... zrobić? - spytał, nadal przetwarzając informacje, które usłyszał.
- Teraz? - Wyrzucając z siebie wszystkie żale, której jej ciążyły, Michelle poczuła nagły przypływ wolności i odwagi. I jeszcze te rozchylone usta Jera! - Chyba to.
Ni z gruszki, ni z pietruszki, niemalże rzuciła się na Jeremy'ego. Zachwiał się na barowym stołku pod wpływem siły jej uderzenia. Dawno nikt tak go nie zaskoczył. Z początku oddał pocałunek, usta Michelle były bardzo miękkie i smakowały mieszanką piwa i gumy balonowej. Nie minęło jednak pięć sekund, kiedy złapał dziewczynę za ramiona i odsunął od siebie, równocześnie zsuwając się na ziemię. Otworzyła oczy, na jej twarz wstąpił pełen nadziei uśmiech, jej oczy były jakby nieobecne.
- Michelle... Ja... - Jeremy nie widział co powiedzieć, plątał mu się język. Kurde, co jej odbiło? Ci Salvatore'owie są jacyś toksyczni! - Ja nie... My... Ja jestem z Bonnie.
Postawa Michelle zmieniła się diametralnie. Jej żuchwa wysunęła się, w oczach rozbudził się gniew, zacisnęła pięści. Przez głowę Jeremy'ego przemknęła myśl, że dziewczyna jest bardzo blisko od przyłożenia mu w twarz. Prychnęła gniewnie.
- Pewnie... Czekoladka górą. Spieprzam sprawę co do każdego przyzwoitego faceta. Walcie się wszyscy! - wyminęła go i ze wściekłością w każdym ruchu opuściła knajpę.
Jer wziął swoją szklankę i jednym haustem wypił resztę piwa. Chyba nie tak to miało pójść.
- I kissed a girl and I liked it! - śpiewała razem z Katy Perry Maya, machając blond głową nad kierownicą Porsche. Damon od dłuższego czasu obserwował ją kątem oka.
- Pop ci nie pasuje - stwierdził od niechcenia. - Jako Marilyn prezentowałaś się znacznie atrakcyjniej.
Maya spojrzała na niego spod byka. Zatrzęsła głową, odrzucając długie włosy za ramiona. Wyprostowała się i wbiła wzrok w jezdnię, która tak właściwie była polną, zakurzoną drogą. Zacisnęła smukłe palce wokół kierownicy obitej białą skórą. Mruknęła coś niewyraźnie pod nosem. Damon jednak wyłapał, że była to łajza. Westchnął znudzony.
- Gdzie ty tak właściwie nas wieziesz?
- Zaraz wysiądziemy. To jeszcze kilkadziesiąt metrów - odparła, przyspieszając do setki, co w takich warunkach "drogowych" było całkiem niezłe.
Przez następną minutę nadal towarzyszyła im Katy Perry, tym razem bawiąc się w mentora fajerwerków. Damon pomyślał, że ma zdecydowanie dość jej piosenek na kolejne sto lat.
Maya zaparkowała samochód obok małego drewnianego domku, stojącego samotnie na skraju lasu. Za nim z pewnością przez najbliższe kilkanaście kilometrów rozciągały się same pola i nieużytki. Blondynka bez słowa wysiadła z auta i ruszyła do chatki. Damon skierował się za nią. Weszli po skrzypiących schodkach prowadzących na niewielki ganek. Kwiaty w doniczkach wiszących na drewnianych barierkach, były uschnięte na wiór. W kącie stał wiklinowy bujany fotel. Maya zamaszystym ruchem otworzyła drzwi i weszła do środka.
Widząc to miejsce, Damon zdziwił się. Przed nim znajdowało się jedno pomieszczenie. Na prawo od wejścia był aneks kuchenny z małą lodówką, mikrofalą i ekspresem do kawy. To na tyle, jeśli chodzi o ułatwiające życie sprzęty - żadnej zmywarki czy piekarnika. Naprzeciw stała podniszczona wersalka i fotel, oba obite kraciastym płótnem. Na szafce miejsce zajmował maleńki telewizor. Stolik do kawy pokryty był niedopałkami papierosów, gdzieś obok leżała pusta butelka po winie. Za nim znajdowały się drzwi, prawdopodobnie do toalety.
- Nie ma mowy, że tu się zakwaterowałaś - prychnął Damon. To zupełnie nie wyglądało na klimat Mai. - Byłem pewny, że w twoim stylu są bardziej hotele ze spa albo ewentualnie wille arabskich szejków.
- Przymknij się choć raz. - Maya podeszła do kanapy i złożyła leżący tam koc. Rzuciła go na oparcie i usiadła, zakładając nogę na nogę. - Pytaj szybko i oddaj mi Lehię.
Damon rozparł się na fotelu, sprężyny zaskrzypiały. Zmierzył Mayę wzrokiem, zastanawiając się od czego zacząć.
- Po co tu przyjechałaś? - zaczął po prostu.
- Lehia chciała poznać swojego tatusia, to tyle - odparła, robiąc niewinną minę.
- Daj spokój, May. - Damon zmrużył oczy. - Ta zdzira jest już trochę na tym świecie, mogłaby szybciej mnie nawiedzić. Pytam o prawdziwy powód.
- Jadę wszędzie tam, gdzie Elle. Jednak ona ciągle mnie zawodzi. Jest beznadziejna.
Michelle zawodzi Mayę? To wprawiło Damona w zastanowienie. W jaki chory układ ta blond sucz wpakowała jego siostrę?
- Co wy planujecie? Ty i Michelle? Do czego dążycie?
- Ona jest tylko moją marionetką, tak jak każdy, kto ma jakiś związek ze mną - odparła nonszalancko. Skromna od urodzenia. - No i z tą sprawą.
Damon zadał jej nieme pytanie. Blondynka westchnęła, jakby zdruzgotana jego niewiedzą.
- Wszystko zaczęło się, kiedy pierwotna wiedźma zamieniła swoje dzieci w wampiry. Miałam czternaście lat i byłam pierwszą ofiarą Klausa. To po m o j e j śmierci aktywowała się jego wilkołacza klątwa.
- Słucham? - rzucił machinalnie Damon. Maya? Klaus? Ż e c o ? - Ty jesteś stąd? Z Mystic Falls?
- Z tych t e r e n ó w, baranie. Ale tak - odpowiedziała. - Wracając... Moja matka też była czarownicą. Oczywiście nie tak potężną jak Esther, ale dobrze jej szło. Kiedy Klaus mnie zabił, matka wpadła w furię i zażądała od Esther, by razem przywróciły mnie do życia. Tamta, odpokutowując za to, co zrobiła, pomogła i tak właśnie po kilku tygodniach wróciłam. Oprócz ponownego posiadania magii, stałam się też medium. I jestem nim do dziś - uśmiechnęła się chytrze. Damon wytrzeszczył oczy. Wiedźma, wampir i m e d i u m ? Co jest z nią nie tak!? - Minęło dwanaście lat. Wyszłam za mąż i urodziłam syna, Viktora.
Damon wybuchnął śmiechem. Zgiął się w pół, nie mogąc się powstrzymać. Mina Mai mu nie pomagała - była obruszona, wysunęła żuchwę, jej oczy ciskały piorunami.
- Wybacz - rzucił, z lekka się opanowując - ale ty i macierzyństwo? Ty nie żywisz pozytywnych uczuć do nikogo, a miałaś dziecko?
Maya odchrząknęła, marszcząc nieco brwi.
- Do wioski przybył wtedy Erik - kontynuowała, ignorując Damona. - Był wampirem, przemienionym przez Rebekah. Uciekłam z nim.
No tak, pomyślał Damon. Cała Maya. Z resztą... On był taki sam.
- Podróżowaliśmy przez dwieście lat. W Europie spotkaliśmy pewną znachorkę, która mnie natchnęła, dała mi nadzieję i cel, do którego dążę do dnia dzisiejszego.
- Jaki cel? - zapytał szybko Damon. To będzie to, ten hak na Mayę.
- Powiedziała, że istnieje sposób, rytuał, bym była potężniejsza nawet od samego Klausa...
Damon patrzył na nią wyczekująco.
- Robię to z pomocą ekspresjonistek z Drugiej Strony. Chcę być hybrydą wampira i czarownicy.
Michelle była tak wściekła na Jeremy'ego, że odległość między Grillem a domem pokonała w nie więcej niż dziesięć sekund. Otworzyła zamaszyście drzwi, marząc by wpaść do swojej sypialni i wywrzeszczeć wszystko, co myśli, tak głośno, ze szyby popękają. Jednak... Czy kiedykolwiek j a k i e k o l w i e k marzenie Michelle bezproblemowo się spełniło? Oczywiście, że nie.
W salonie spotkała Elenę, Caroline, Stefana i ... Nie. Siedząca w fotelu postać odwróciła się i też na nią spojrzała. No bez jaj! Michelle od razu wbiła wzrok w swoje żółte vansy, próbując ukryć się pod ciekawskim spojrzeniem stalowych tęczówek.
- Co, ciebie też przyjęli do bandy Scooby'ego? - wymamrotała pod nosem. Sznurówki jej butów nagle tak ją zainteresowały...
- Micheline... - rzucił Klaus z tym zabójczym akcentem. - Dosiądź się do nas. Możemy przecież podzielić na dialogi sceny z 1913.
Serce podeszło Michelle do gardła. Miała znów tego dnia opowiadać o tym co z Mayą uknuły przeciw K l a u s o w i, tym razem wspólnie z K l a u s e m ?
Spojrzała na niego. Jego oczy były lekko przymrużone, tak jak zapamiętała. Różowe usta wyginały się w ironicznym uśmiechu. Był taki, jak wtedy, kiedy się poznali, kiedy go oszukiwała i kiedy go pokochała.
***
Taaaaa....
Cześć wszystkim. Wiem, że nie zasługuję na wybaczenie, ale liczę, że jesteście wyrozumiali i niecierpliwość Was nie wykończyła. Mam nadzieję, że ktoś z Was jednak o mnie pamięta, i jednak przeczyta i skomentuje ten rozdział :)
Nigdy jeszcze tak ciężko mi się nie pisało. N i g d y. Mam wrażenie, że wątki, które wymyśliłam na początku pisania tej historii, są zupełnie bez sensu. Poczaruję jednak trochę, poprzekręcam plany i wierzę, że wyjdzie przyzwoicie.
Ta przerwa była mi bardzo potrzebna. Wiem, że są Autorki, które piszą częściej i więcej, mimo że na przykład pracują, co mnie jeszcze nie dotyczy. Wiem o tym, podziwiam je, ale ja nad każdym rozdziałem przesiaduję straaasznie długo, czytam w tę i z powrotem, jestem wiecznie niezadowolona.
Dobra, kończę, bo bredzę. W skrócie chodziło mi o to, że postanawiam poprawę - następny będzie lepszy - oraz mam nadzieję, ze wybaczycie mi tę niedyspozycję.
No właśnie, dwa dni temu, 18.07, ten blog obchodził swoje 1. urodziny, a ja, jak tak wyrodna matka, zapomniałam :/
Swoją drogą szalejecie z ilością wyświetleń :D Jestem tak szczęśliwa! Co Wy na to, żeby to samo zrobić z komentarzami? Bardzo Was o nie proszę!
Ślę buziaki dla wszystkich :**
Em
PS. Póki pamietam - odkryłam, że możliwośc komentowania z anonima była wyłączona -.- Także już ją włączyłam, więc jeśli ktoś, coś, to... Gotowe :)
PS. Póki pamietam - odkryłam, że możliwośc komentowania z anonima była wyłączona -.- Także już ją włączyłam, więc jeśli ktoś, coś, to... Gotowe :)
CZYTAM= KOMENTUJĘ