Elena
Już świtało. Weszłam do pensjonatu, zmęczona.Katherine jest człowiekiem. Dzięki mnie. Pożegnaliśmy się z lekarstwem raz na zawsze.
W salonie siedzieli Damon i Stefan, popijając w ciszy
whisky.
-Cześć- mruknęłam i usiadłam na sofie obok Damona.
-Hej- odpowiedzieli równocześnie i nagle ich źrenice
rozszerzyły się maksymalnie.
-Co ci się stało?- zapytał Damon. No tak, miałam szkło
powbijane w całe ciało i wyglądałam, jakby mnie obtoczono w brudzie i kurzu. Co
Katherine tak jakby zrobiła na szkolnym korytarzu…
-Więc… Miałam małą sprzeczkę z Katherine i…
-Co?- zdziwił się Stefan.- Zaraz… Nie goisz się… Jesteś
człowiekiem?!
-Oczywiście, że nie jest- prychnął Damon.- Wyczulibyśmy to. A
co z tą małą suką? Przylałaś jej?- zaśmiał się.
Westchnęłam głęboko i zabrałam brunetowi szklankę, upijając
łyk.
-Pożegnałam się z lekarstwem.
-Co…?- Byli zdziwieni.
-Dobra, koniec z aluzjami- mruknęłam i wypiłam całą
zawartość szklanki Damona.- Katherine jest człowiekiem.
Stefan cały się spiął, a Damon wybuchł śmiechem.
-Dobre, dobre, Eleno- stwierdził, biorąc z barku pełną
butelkę Bourbona. Spojrzałam na niego wymownie.- Ty na serio?
-Jak najbardziej na serio.
-Ok, więc… Tak trzymaj. Moja krew!
Prychnęłam.
Nagle coś z impetem uderzyło w drzwi wejściowe od zewnątrz.
Damon i Stefan stanęli w pozycji bojowej. Usłyszeliśmy zduszony śmiech.
Spojrzeliśmy po sobie. Drzwi się
otworzyły, a do rezydencji wparowała śmiejąca się Bonnie z…
-Gilbert? Nadal żyjesz?- zdziwił się Damon.
-Jeremy!- pisnęłam i rzuciłam się bratu na szyję. Był tu,
cały i… Żywy.- Jak to…?!
-Bonnie- oświadczył Jer, patrząc z zachwytem na moją
przyjaciółkę, stojącą u jego boku.
-Hej, co ci się stało?- zapytałam, widząc jego rozcięty łuk
brwiowy.
Bonnie wybuchła śmiechem.
-Eeemmm…- tłumaczył się Jeremy.- Zapomniałem, że już nie
jestem duchem… Przepraszam za ten łomot.
-Brat wiecznie naćpany wiewiórkami, eks i mały Gilbert który
potrafi rąbnąć w drzwi wejściowe centymetr przed jego nosem. Z kim ja
mieszkam…- burknął Damon, a sarkazmem od tej wypowiedzi zalatywało na kilometr.
-Przymknij się i polej wszystkim!- odpowiedział Jer,
obejmując mnie i Bon.
-Jeremy!- syknęłam, karcąc go wzrokiem.
-Eleno! Zmartwychwstałem. Nie cieszysz się?- spojrzał na
mnie tymi niewinnymi oczami małego chłopca. Uległam.
-Opróżnijmy trochę zapasy, co wy na to?- stwierdziłam
szybko, ruszając po alkohol. Wszyscy przytaknęli.
Michelle
Mystic Falls. To mój dom. Tu się urodziłam. Taa, w tej
dziurze w Wirginii. Nienawidzę tego miejsca z całego serca…
Wróciłam po stu latach nieobecności. Zbyt wiele to się tu
nie zmieniło. No, oczywiście oprócz tego, że zamiast powozów, ulicami jeżdżą
najnowsze modele ferrari.
Wjeżdżając na główną ulicę miasteczka, zobaczyłam czerwony
neonowy napis „Mystic Grill”. Wreszcie jakaś knajpa!
W środku było dość tłoczno jak na taką mieścinę. Usiadłam
przy barze i zamówiłam Bourbona. Sącząc trunek, obserwowałam ludzi, którzy
przewijali się obok mnie. Z wąskiego korytarzyka, gdzie jak podejrzewałam, były
toalety, wyszedł jakiś wysoki chłopak w okularach przeciwsłonecznych i kapturze
na głowie. Rozejrzał się niespokojnie po lokalu i ruszył ze spuszczoną głową w
kierunku wyjścia. Tak jest! Idealny
materiał na śniadanie! Dopiłam Bourbona i wyszłam za nim z baru.
Błyskawicznie znalazłam się na tyłach knajpy i ruszyłam
stamtąd w stronę głównej ulicy. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, moje przyszłe
śniadanie zmierzało tą właśnie drogą. Wychodząc zza rogu budynku „przypadkowo”
wpadłam na chłopaka. Przestraszył się na mój widok.
-Oh…! Hej!- rzekłam, cofając się dwa kroki.- Jestem tu nowa
i chyba trochę zabłądziłam… Nazywam się Michelle.- Wystawiłam do niego dłoń.
Chłopak zsunął okulary z nosa i uścisnął moja rękę. Miał
takie piękne brązowe oczy, które przypominały płynną czekoladę! Aż serce
topnieje na ich widok!
-Jeremy- odpowiedział, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Więc, Jeremy, mam pytanie…
-Słucham- odrzekł ze słabym uśmiechem i rozejrzał się
niespokojnie.
-Wiesz może, gdzie znajdę braci Salvatore?- zapytałam, a on
spojrzał na mnie jak na wariatkę.
-Pewnie.
-A mógłbyś mnie do nich zaprowadzić? To dość pilne.
-Tak, jasne, chodź- odparł i odwrócił się. Złapałam go za
ramię i przesunęłam nas kilkanaście metrów w tył.
-Nie będziesz krzyczał- poleciłam, patrząc w jego oczy.
-Radzę nie.- Uśmiechnął się do mnie z politowaniem. Byłam
zdezorientowana.- Moja dzisiejsza herbata z werbeny chyba ci trochę zaszkodzi…
Chodź, zaprowadzę cię do tych czubków- rzucił, założył okulary i ruszył w
stronę głównej ulicy.
Poszłam za nim, wciąż zdezorientowana.
-Jak… Skąd wiedziałeś?- zapytałam.
-Błagam cię. Mystic Falls to miasto nadprzyrodzonych. Moja
własna siostra to wampir. Kilkoro przyjaciół też. Jest jeszcze hybryda i moja
dziewczyna czarownica.
-A ty jesteś kimś w tym nadprzyrodzonym kółku różańcowym?- zapytałam,
próbując połapać się w tym, co mi opowiedział.
-Kiedyś byłem łowcą. Wczoraj zmartwychwstałem.
-Co zrobiłeś?!- wrzasnęłam, zatrzymując się gwałtownie.-
Zmar…?!
-Zamknij się- syknął cicho, ciągnąc mnie za ramię w stronę
leśnej dróżki niedaleko. Gdy przeszliśmy kilka kroków i upewniliśmy się, że
nikt nie idzie za nami, Jeremy kontynuował.- Zmartwychwstałem dopiero wczoraj.
Na razie się ukrywam, zważając na to, że miasto mnie już upamiętniło…
-Ok. Chyba zaczęłam ogarniać… Zaraz, co ty mówiłeś o tym łowcy?
-Bractwo Pięciu. Słyszałaś kiedyś?
-Nie mam pojęcia, co to.
-Starożytne bractwo łowców wampirów, stworzone przez
czarownicę… Czemu one wszystkie miały takie nienormalne imiona? Dobra, mniejsza
o to. To grupa pięciu nadnaturalnie uzdolnionych łowców wampirów. I… Długa historia. Ja po prostu byłem jednym z nich.
-Już
nie jesteś?- zapytałam, marszcząc brwi.
-Umarłem.
Wszystko poszło w łeb. I dobrze. Miałem akcje, kiedy chciałem zabić własną
siostrę.
-Ciekawe
masz…- zaczęłam, lecz urwałam, widząc ogromny dom, przed którym się
znaleźliśmy.- Życie.
-Jesteśmy-
oświadczył Jeremy.
-Wow…
Dużo się zmieniło… Ty też wchodzisz?- zapytałam, zauważając, że i on rusza do
drzwi.
-Mieszkam
z tymi palantami. – Widząc moja minę, dodał szybko: - Nie pytaj.
Szatyn
otworzył drzwi i wpuścił mnie pierwszą. Weszłam do środka. Dom był bardzo
przestronny i piękny. Spojrzałam na salon, w którym się znalazłam. Na środku pomieszczenia stała ciemnowłosa
dziewczyna, która odwróciła się do nas natychmiast. Zobaczyłam jej twarz i…
Zamarłam po raz drugi w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
-Jeremy! Gdzie ty…
-Ty zeszmaciała,
parszywa suko!- ryknęłam, rzucając się na Szmaterine (tak zawsze nazywałyśmy ją
z Deborą) i przygwoździłam ją do ściany za szyję.- Czemu nie jesteś martwa?!
Przecież zdechłaś pod tym kościołem!
-Michelle, puść ją!-
darł się Jeremy, próbując odrzucić mnie od Pierce.- To nie jest Katherine! Zostaw
ją!
Jednak ja nie
zwracałam na niego uwagi. Co ta suka robi tu ŻYWA?!
-Puść… Mnie!-
dyszała Pierce, próbując uwolnić się z mojego uścisku.
-Ty szmato!-
warknęłam, zatapiając rękę w jej klatce piersiowej. Jeremy próbował mnie od
niej oderwać, ale zafundowałam mu bliskie spotkanie z moją nogą.- Co tu
robisz!?
-Elena!- usłyszałam
dwa męskie głosy i nagle leżałam pod przeciwległą ścianą.
Mój napastnik
podnosił się właśnie z podłogi. Była to śliczna dziewczyna około siedemnastu
lat o dużych zielonych oczach. Mała na sobie krótką, czarną, błyszczącą
sukienkę, która podkreślała jej talię osy i wzorzyste trampki. Odgarnęła rudo-brązowe
włosy z twarzy i spojrzała na nas z nienawiścią. Poprawka- na mnie.
-Znowu ty…- warknął
Damon.
-Co ta żmija tu
robi!?- syknęła dziewczyna.- Nadal robicie za jej ochroniarzy w zamian za
codzienne orgie?!
-To wcale …- zaczął
Stefan, zostawiając mnie i Jeremiego z tyłu, ale dziewczyna mu przerwała.
-To, że wy nadal
jesteście ślepi, to nie znaczy, że ja też!- warknęła, lustrując mnie
nienawistnym spojrzeniem. -Przecież widzę, że ta wredna manipulantka wcale nie
zdechła…!
-To. Nie. Jest.
KATHERINE!- wycedził Damon, zaciskając pięści.- Dociera, młoda!?-Ale… Przecież… To musi być…- Dziewczyna była zaskoczona.- Jak to…
Chciałam coś
powiedzieć, ale Damon mnie wyprzedził. Czułam się jak dziecko, którego rodzice
(w moim przypadku wypadku Damon i Stefan) nie dopuszczają do głosu, bo jest za małe.
-To jest Elena. Jest
SOBOWTÓREM tej wrednej manipulantki, jak to ją idealnie nazwałaś. Katherine
jest jakąś tam jej prababką.
-A… Aha…- wydukała
dziewczyna.- To… To znaczy… Ja… Ja po prostu już nie myślę… Ja…
-Ty nigdy nie
myślałaś, ruda- stwierdził ironicznie Damon.
Wykonałam kilka
kroków i stanęłam między Stefanem i Damonem. Brunet i dziewczyna mierzyli się
wzrokiem. Czy ja właśnie dostrzegłam między nimi jakieś podobieństwo? Nie umiem
tego określić…
-Więc kim jest ta…-
Z zamyślenia wyrwała mnie ta dziewczyna.- Jak ty miałaś na imię, kopio Szmaterine?
-Elena-
odpowiedziałam, unosząc brwi. Szmaterine,
niezłe określenie.
-Możliwe. To kim
jesteś?
-Naszą eks-
powiedzieli równocześnie Damon i Stefan. Jak to zabrzmiało…
-Więc niedaleko
pada jabłko od jabłoni- syknęła dziewczyna.- Najpierw ona wami rządziła, teraz
jej wierna kopia… Ciągle macie ten sam gust, co chłopcy?- rzuciła brązowowłosa.
Czułam, że Damon aż
kipi ze złości na nieproszonego gościa, a Stefan był jakoś dziwnie obojętny.
-A ty? Kim jesteś?-
zapytałam, chcąc ratować ją od wściekłości Damona. Czy ona nie zdaje sobie
sprawy, jaki on jest gwałtowny i nieprzewidywalny?
-Chłopcy?- rzekła z
pogardliwym uśmiechem, mrużąc oczy.- Kto czyni honory? Wy czy ja?
-Kim jesteś?!- powtórzył
Jeremy, który dotąd siedział cicho i stanął obok mnie.
-To jest Michelle…-
zaczął bezradnie Stefan.
Twarz Damona wykrzywił grymas.
-Nasza siostra-
dokończył brunet, a mnie zatkało.
-Kto do cholery!?-
ryknął, wytrzeszczając oczy.- Siostra?!
-Przyrodnia-
warknął Damon, nadal mordując dziewczynę wzrokiem.
-Ale nazwisko to
samo- dodała Michelle.- A chyba to się liczy, co chłopcy?
-Skończ już tę
gadkę i mów, co tu robisz- nakazał Damon, wciąż wściekły jak cholera.
-Co tak ostro,
mamusiu?- spytała dziewczyna, wpatrując się w swojego najstarszego… Brata.
-Stef- Damon
zwrócił się do blondyna- zabierz stąd resztę, bo się już nie powstrzymam i jak
zaraz rzucę…
-Damon!- upomniał
go Stefan.- Opanuj się! To twoja sio…!
-Co, uznajesz
wszystkie dzieci naszego ojca? To, że posuwał każdą, która się mu nawinęła, to
już nie mój problem!- ryknął Damon.
-Nie obrażaj mojej
matki, czubku!- krzyknęła Michelle, ciągle stojąc pod przeciwległą ścianą.
-Ale to przez nią
musieliśmy cię znosić tyle czasu!- odwarknął brunet.
-Mów za siebie!
Stefan na pewno…
-Czy ktoś raczy nam
wytłumaczyć, o co w tym chodzi?- przerwał jej Jeremy. Salvatore’owie spojrzeli
na nas zaskoczeni, jakby o nas zapomnieli.
-Co?- zapytał
machinalnie Stefan.
-Chcielibyśmy się
czegoś dowiedzieć, skoro tu mieszkamy- kontynuował mój brat.- To trochę …
-Sprowadźmy resztę,
co?- zaproponował Stefan.
-Tak, Stefan i ja…-
zaczął Damon.
-I ja!- wtrąciła
Michelle.
-STEFAN I JA nie
będziemy powtarzać każdemu z osobna historii
naszego życia.
-Zadzwonię po nich-
oświadczył Jeremy i wyszedł na zewnątrz.
Wciąż stałam
osłupiała na środku salonu. Damon podszedł do barku i pociągnął łyk whisky
prosto z butelki, nie fatygując się nawet po szklankę. Podejrzewam, że ze wściekłości
jego dłonie odmówiłyby posłuszeństwa i wszystko znalazłoby się na podłodze.
Michelle skrzyżowała ręce na piersiach i wpatrywała się w swoich braci. Stefan
zwrócił się do mnie.
-Eleno, my…
-Nie! Nic nie mów,
bo ja też się nie powstrzymam- przerwałam mu ostro i usiadłam na fotelu,
opierając łokcie o kolana. Nie kontynuował.
Michelle
Stałam oparta o
ścianę w salonie moich kochanych braci. A więc nikomu o mnie nie powiedzieli!
Fascynujące… Z resztą jeśli chodzi o Damona, to się nie dziwię. Zawsze uważał
mnie za czarną owcę. To była jedyna sprawa, w której zgadzał się z naszym
ojcem.
Jeremy wszedł do
środka.
-Zaraz będą-
oświadczył i oparł się o ścianę przy wejściu.
Już sobie wyobrażam
tę ich zgraję… Koło Różańcowe Od Siedmiu Boleści Św. Władimira… Pomyślałam o
kilku takich jak ta cała Elena… Może zobaczę jeszcze kogoś ze znajomą gębą?
Kilka minut później
do domu, jeśli tą rezydencję można tak nazwać, wpadło kilka osób. Na czele szły
dwie dziewczyny- blondi-przywódca i drobna mulatka, która pocałowała przelotnie
Jeremiego. Mała zołza. Wykończę ją.
Za nimi kierował się dość przystojny brunet o zaciętej minie.
-No, więc o co…-
zaczęła blondyna na przedzie, ale gdy mnie zobaczyła, przerwała.- Ktoś ty?
-Powód tej narady
wojennej- wyjaśniłam i nalałam sobie whisky. Damon, sądząc po jego minie, miał
ochotę mnie udusić.
-Usiądźcie-
poprosił Stefan ze swoją typową miną cierpiętnika.- To zajmie trochę czasu.
Gdy wszyscy się
usadowili, Damon zaczął.
-A więc, drogie
dzieci…
Tak, zapowiada się
długa nasiadówa…***
Witam! Oto pierwszy rozdział mojego nowego "dzieła" ;) Jak oceniacie? Da się przeżyc i nie zasnąc? Wiem, że akcji jeszcze nie najwięcej, ale dla mnie początki zawsze są trudne ;3 czekam na Wasze opinie :D Do następnego. Have a nice day!
Em.