Caroline
Wrzuciłam kolejnego poszatkowanego zielonego ogórka do
żółtej salaterki, podśpiewując lecącą w radio „Susannę”. Jak to powiedziałby
mój tata, nie ma to jak hity lat osiemdziesiątych. Podrygując do rytmu,
sięgnęłam po kolejne warzywo do sałatki.Była jedenasta dwadzieścia cztery, jak wskazywały zielone cyferki na wyświetlaczu na radio. Zapowiadał się przepiękny lipcowy czwartek. Za jakieś pół godziny, Tyler, moja mama i ja mieliśmy zjeść wspólny lunch. Lockwood uważał to za bezsensowne, bo przecież tylko Elizabeth potrzebuje tych wszystkich składników odżywczych, ale ja sądziłam inaczej – zaczęły się wakacje, a ja chciałam choć raz spędzić przedpołudnie z najważniejszymi dla mnie osobami. To znaczy, według moich marzeń, byłyby też z nami moje przyjaciółki, ale co zrobić – Bonnie i Jeremy spędzają obecnie razem swoje lato miłości (co swoją drogą uważam za bardzo romantyczne), a Elena… No cóż, od kiedy Michelle pojawiła się w życiu Mystic Falls, Elena praktycznie nie ma życia. Nie chodzi o to, że panna Salvatore coś utrudnia, ale Gilbertówna po prostu nie jest w stanie się rozluźnić, wiedząc, że „jej mężczyźni”, że się tak wyrażę, okłamywali nas wszystkich. Ja też mam za złe Stefanowi, że ukryli przed nami prawdę o swojej rodzinie, ale Elena przeżywa to bardziej. Miejmy nadzieję, że z czasem wszystko się unormuje.
Swoja drogą – ta cała Michelle bardzo pasuje do Salvatore’ów
i niepodważalnie jest ich siostrą. Po pierwsze, pyskuje jak Damon. Po drugie,
tak jak i Stefan, jest wrażliwa. No, i po trzecie, urodą też wpasowuje się
między przystojnych braci.
Otworzyłam lodówkę, nucąc kolejną piosenkę i szukając
jogurtu naturalnego, który na pewno zapisywałam Tylerowi na liście.
-Ty! - zawołałam chłopaka, przeszukując półki lodówki.
–Kupowałeś jogurt?!
Nie odpowiedział ani nie przyszedł.
-Tyler? – Wyszłam z kuchni i zobaczyłam bruneta w salonie;
siedział na kanapie, nerwowo obracając telefon w dłoni, a mięśnie jego ciała
były napięte. –Kupiłeś jogurt? Ej, Ty, co się dzieje?
Lockwood zamknął oczy i wypuścił głośno powietrze. Wstał i
podszedł do mnie o jakieś dwa kroki.
-Nie dam rady, Care – oświadczył zmęczonym głosem.
Byłam zdezorientowana. O co mu chodzi? Nie może zjeść lunchu
ze mną i moją mamą?
-Proszę? Nie chcesz spędzić czasu ze mną i…
-Nie chodzi o to, Care – przerwał mi dość ostro. – Mówię o…
- W tym momencie wykonał jakieś nieokreślone ruchy rękoma. – O tym wszystkim.
Wciąż stałam i
patrzyłam na niego jak na wariata. Co on, za przeproszeniem, pieprzy?
-Klaus wraca, Caroline – wytłumaczył, a na jego twarz wstąpił
grymas.
-I co w związku z tym?- dziwiłam się, uśmiechając lekko. –
Dał ci wolność, więc możemy…
-Nie! – przerwał mi Tyler po raz kolejny. – Nie, Care! Ty
może i możesz, ale ja nie! Co mi po tym, że pozwolił mi tu zostać? Właśnie,
pozwolił! Cholera, ja nie chcę pozwolenia na bycie z tobą! To jest chore! To
wszystko jest bardziej chore niż myślałem! Mam tu siedzieć i gapić się na to,
że mimo, iż stoję obok, to Klaus mizdrzy się do ciebie na każdym kroku?! Albo
mam czekać, aż on w końcu zmieni zdanie i w najlepszym przypadku każe mi znowu
wyjechać?! A podkreślmy to, że on zabił moją mamę, Care! Nie zgodzę się na to
wszystko, przykro mi.
-Ale, Tyler, czy nie możesz zaprzestać tej zemsty? –
prosiłam, łamiącym się głosem i ze łzami w oczach. – Proszę, zrób to dla mnie i
odpuść. Skoro Klaus to zrobił, to chyba ty też…
-Nie odpuszczę, Caroline. Wybacz – odparł hardo i wyminął
mnie. Odwróciłam się za nim.
-Tylerze Lockwoodzie, zatrzymaj się! - zawołałam za nim,
kiedy był prawie przy drzwiach wyjściowych. Wykonał moje polecenie, lecz się
nie odwrócił. – Jeśli postawisz jeszcze jeden krok, z nami definitywny koniec.
Na zawsze.
Tyler spiął się cały. Odchylił się na piętach i wypuścił
głośno powietrze. Nim coś dodałam, wyszedł trzaskając drzwiami.
Rozpłakałam się, osuwając na podłogę. Nie mogłam uwierzyć,
że Tyler, o którego tak walczyłam, właśnie mnie opuścił. Co ja zrobiłam, że
życie jest dla mnie takie podłe? No, co?
Z tego, co powiedziała nam Gilbert, nie dziwię się, czemu
Damon był taki wkurzony. Elena to taka hipokrytka, że ma się od razu chęć
złapać ją za kudły i porządnie walnąć nią o mur. Nawet jeśli ujęła swoje
zwierzenia w bardziej przychylne dla swojej osoby światło, to i tak popieram
Damona. Tak, panie i panowie, doszło do tego, że popieram w pewnych kwestiach
mordercę mojej przyjaciółki. Dzieje się tak chyba dlatego, że sama sytuacja
naszego pokrewieństwa jest chora.
Wracając do czasów obecnych – jeżeli Elena walnęła Damonowi
przemówienie o treści minimum takiej, o jakiej nam powiedziała, to on zrobił
najlepiej, wynosząc się stąd. Jeśli Gilbert tak bardzo chce zbawić świat i
sprawić, by zło przeszło na stronę dobra, to radzę jej od razu się zabić, bo to
nie ma sensu. Szczególnie dlatego, że w pierwszej dziesiątce tych złych,
znalazłabym się ja i Damon, którzy na pewno nie zamierzamy zbaczyć z obranej
drogi.
- Daj spokój, Eleno – mówił pokrzepiająco Stefan, pocierając
jej ramię. Ona wciąż chlipała, siedząc na kanapie, opierając łokcie o kolana i
ukrywając twarz w dłoniach. – Damon na pewno nie chciał tego powiedzieć.
-Chciał! – ryknęła Elena, prostując się nagle i piorunując
blondyna wzrokiem. – Jest bezczelnym chamem i dobrze o tym wiesz, Stefanie!
-A ty powinnaś się do tego przyzwyczaić, Gilbert –
burknęłam, nie wytrzymując już. Spojrzała na mnie oburzona. – Znasz go kilka
lat, kobieto. Damon taki jest. My, Salvatore’owie, tacy jesteśmy. Tylko Steffi to
wybryk natury.
Wtedy oboje już patrzyli na mnie jakbym im co najmniej matkę
zabiła.
- Co? Taka prawda – dodałam obojętnym głosem. – Damon i ja
odziedziczyliśmy charakterek ojca z lat młodości, a był wtedy prawdziwym
furiatem. A ty, Stef, zawsze wzorowałeś się na ojcu, jakiego znałeś, na tym
prawym, uczciwym facecie, który katował waszą matkę za jej życia.
- Zostaw moich rodziców w spokoju, Elle! – ryknął Stefan,
przybierając minę obrażonego dziecka i zrywając się z kanapy. – Nie znałaś
mojej mamy, więc odpuść!
- Owszem, nie znałam. Ale Damon ją znał. On widział, jak
nasz stary ją lał, Steffi! Mnie nie było, ty byłeś takim małym farfoclem w
kołysce, a Damon miał tylko siedem lat! I jak wstawił się raz za waszą matką,
to oberwał od ojca w twarz.
Stefan zatrzymał się w półruchu z szeroko otwartymi oczami. Elena
przestała zawzięcie ocierać twarz z łez i też spojrzała na mnie zdziwiona.
- Skąd… - dukał blondyn. – Skąd wiesz, że Damon…
- On i ja też mieliśmy przebłyski normalnych konwersacji,
Stef. Dopóki Katherine się nie pojawiła, Damon kilka razy opowiadał mi o waszej
mamie. Zazwyczaj był wtedy po kilku głębszych, które zwinął staremu, ale
opowiadał i to z sensem. Przychodził do mnie, bo ja chyba jako jedyna w
rodzinie byłam w miarę obiektywna. A
poza tym, widziałam jak zawsze cierpiał, więc milczałam, gdy mówił mi o tym
wszystkim. Tylko słuchałam, bo on tego potrzebował.
Zachłysnęłam się powietrzem i jakby się ocknęłam.
Zamrugałam, a po moim policzku popłynęła łza, którą szybko starłam.
Zorientowałam się, że powiedziałam do wszystko tak szybko, że prawie nie
oddychałam. Wyprostowałam się, nieco speszona, i odchrząknęłam.
- Mniejsza o to, co chciałam wam wyjaśnić poprzez ten wywód wspomnień
z lat dziecięcych – rzekłam poważnym głosem. – Ważne jest to, że wszyscy mają
dosyć twojej hipokryzji, Eleno. Ty też lepszy nie jesteś, bracie. Tak czy
inaczej, dobraliście się idealnie!
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia.
- Nie wiem, kiedy wrócę. Cieszcie się swoją wzajemną
fałszywością – mruknęłam na odchodne i wyszłam z biblioteki, tak szybko, jak
Damon niedługo wcześniej.
Dochodząc do drzwi, otworzyłam je zamaszyście i niemal od
razu podskoczyłam z piskiem. Na ganek w tej samej chwili wbiegła zdyszana
Bonnie. Makijaż miała rozmazany na policzkach, a łzy skapywały jej po brodzie.
- Porwali Jeremiego – wychrypiała.
- Pytały, czy znamy Michelle, Elenę… Wymieniały kilka
nazwisk – wyjaśniała Bon, pociągając nosem. – W pewnym momencie blondynka
zaczęła się rozglądać i powiedziała „Teraz”, a ta druga złapała Jera i
zniknęły. Nawet nie zdążyłam mrugnąć.
- Boże – szepnęłam, ocierając oczy i odchodząc od okna. –
Musimy go znaleźć. On za dużo cierpi.
- Znajdziemy – zapewnił Stefan, siadając obok Bonnie i
poprawiając okrywający jej ramiona koc.
- Nadal nie odbiera.
Do pomieszczenia wróciła Michelle. Od dobrych parunastu
minut próbowała dodzwonić się do Damona. Szczerze, to nie dziwię się, że on nie
odpowiada. Po tym, co mu palnęłam, nie odezwie się do nikogo z nas przez
minimum parę godzin. Co mnie podkusiło, że zebrało mi się na zbawienie Damona?!
Może i nadal jest chamem i tak dalej, ale on by teraz coś wymyślił. Może i
byłoby to niebezpieczne i absurdalne, ale zapewne skuteczne.
- Cholera… - mruknął jedyny, póki co, mężczyzna w naszym
gronie. – Czy on nie może chociaż przez chwilę być poważny?
-Dzwoniłaś po Caroline? – spytałam, patrząc na Michelle.
-Tak, tak – odparła młoda Salvatore, ocierając policzki z
łez. – Niedługo będzie.
Usłyszeliśmy trzask drzwi wejściowych.
- Damon? – zawołałam z nadzieją, że brunet wrócił i będzie
miał pomysł, co do odzyskania mojego brata.
- Nie, nie – zaprzeczył damski głos. Po sekundzie w
bibliotece stanęła jego właścicielka, pociągając nosem. – To ja – dodała
Caroline.
Wyglądała okropnie. Jej makijaż był jeszcze bardziej
rozmazany niż Bonnie.
- A gdzie Tyler? – zapytała mulatka, odwracając głowę ku
nowoprzybyłej.
W oczach Care pojawiły się nowe łzy.
- Tyler nam nie pomoże. Wyjechał – załkała, chowając twarz w
dłoniach.
- Och, Care! – Podeszłam do niej i ją przytuliłam. To
straszne. Tyle niekorzystnych rzeczy jednego dnia! – Tak mi przykro! Jak to…
- Ej, panny! – przerwała mi Michelle. Odsunęłam się od
Caroline i spojrzałam na Salvatore’ównę, która wycierała twarz z tuszu. – Zaraz
wszystkie rozkleimy się tu doszczętnie, więc koniec. Blondyna, nie przejmuj
się. Niektórzy faceci są tylko po to, żeby ich z domu wyrzucać. Wybacz, Steffi,
to nie o tobie – dodała szybko, nawet nie patrząc na brata. – Więc jeśli Tyler
się zwinął, Damon jest obrażony na trzy fajerki, sportowiec bawi się w
Europejczyka, a Jer potrzebuje pomocy, to jedynym męskim mózgiem, jesteś ty,
Stef. Będzie ciężko, bo więcej facetów nie mamy. Jakieś pomysły?
- A Klaus i Elijah? – rzucił nagle Stefan. Wszyscy otworzyli
szerzej oczy, kiwając głowami z aprobatą. Wszyscy oprócz Michelle.
- Głupstwo, tyle powiem – prychnęła głośno, próbując ukryć
nerwy, które niewiadomo czemu nią zawładnęły. – Gdzie oni siedzą? W Nowym Orleanie? Dajcie spokój! Jak oni
stamtąd mają nam pomóc?
- I tak kiedyś przyjadą. Jeśli zadzwonię do Klausa, może
wrócą szybciej – zaproponowała Care, opanowując trochę potok łez. – Przecież…
- Nie! – ryknęła Michelle, a nas wszystkich przytkało. Po
ułamku sekundy speszyła się i zaczęła tłumaczyć. – Mówię wam, to bezsensu… Emm…
Jeremy właśnie teraz może być torturowany!
Do oczu znów napłynęły mi łzy. Och, Jer… Braciszku, tyle
cierpisz, a dopiero co wróciłeś do życia. Nie powinnam była wciągać cię w ten
nadprzyrodzony świat.
Wypuściłam głośno powietrze.
- Bierzmy się do roboty – zadecydowałam.
Szedłem trochę chwiejnie dobrze znaną mi drogą. Niecałą minutę
temu opuściłem Grilla. Ciągle myślałem o tej szmacie, która prawdopodobnie
wiedziała o mnie wszystko. Czy rzeczy, które dzieją się w Mystic Falls nie mogą
trochę zwolnić tempa? Serio to takie trudne, żeby te wszystkie wydarzenia
trochę rozciągnąć w czasie? Mam prawo mieć tego dość, skoro w ciągu kilku
tygodni, tracę przyjaciela, młody Gilbert ożywa, moja kochana siostra nas
odwiedza, a jakaś nowa zeszmaciała panna zna mnie niewiadomo skąd. A, nie
zapomnijmy o Katherine, którą uczłowieczono. No właśnie, gdzie ona się
podziewa? Nie, żebym za nią tęsknił, ale dość dawno nie zatruwała mi życia.
Przechodząc między dwoma świerkami, upiłem łyk z butelki,
którą niosłem. Jeszcze sześć kroków i…
Jest. Mała tablica z głupawym napisem. Idealnie.
Alaric J. Saltzman
Był z nami od 4 lutego 1976 do 27 maja 2011
My kochamy jego, a on kocha nas
Co za idiota wymyślił ten napis? Ach, no tak, reszta go
stworzyła, a ja się nie sprzeciwiłem. Najwyraźniej musiałem być po kilku
głębszych, jeśli nie protestowałem.
Siadłem na jednym w wyższych nagrobków naprzeciwko grobu
Rica.
- Cześć, stary – mruknąłem, upijając łyk z butelki. –
Wszystko się popieprzyło, wiesz? Młoda wróciła. Moja siostra. Nie wnikaj... Po
prostu nawaliłem, wszystko wyszło na jaw. Kiedyś przetrąciłem kark dziewczynie,
która była ze mną w ciąży. W to też nie wnikaj. Cholera… Elena mnie nie znosi,
stary. Tak bardzo ją kocham, a nie mogę z nią być. Bez sensu. Zawsze dostaję…
Usłyszałem głośny jęk i stanąłem na proste nogi. Rozejrzałem
się, nasłuchując.
- Nie tak mo… - zaczął damski, rozwścieczony głos. Jednak
gwałtownie urwał i nie słyszałem już nic. Kompletnie.
Stałem w bezruchu jeszcze kilka chwil. Co to było? Urywek
tej wypowiedzi i jęk bólu sprawił, że ciekawość zżerała mnie od środka. Nie
minęła minuta, a znów coś usłyszałem.
-Delikatniej… - mówił ten sam głos co wcześniej, a
przynajmniej tak mi się zdawało. Tym razem ujrzałem też jakiś błysk niedaleko.
Spojrzałem tam – białe światło dochodziło z grobowca mojej rodziny!
Ruszyłem tam, wolno i cicho stawiając kroki. Podczas, kiedy
pokonywałem drogę dzielącą mnie od grobowca, moich uszy dobiegały kilka razy
urywki wypowiedzi. Dotarłem do celu i obszedłem go, by znaleźć się przy
wejściu. To, co zobaczyłem, przerosło moje wszelkie oczekiwania.
Zakrwawiony Jeremy leżał na podłodze, trzęsąc się i
mamrocząc, z obłędem w ciemnych oczach. Moja znajoma z Grilla, która wiedziała o Elenie, trzymała w dłoni długi
metalowy pręt, a jedną stronę zatapiała w ciele Gilberta. Przeszły mnie dreszcze.
Moją uwagę zwróciła postać siedząca w kręgu świec i mamrocząca po łacinie.
Niemalże leżała, a blond włosy zakrywały jej twarz. Chyba jednak nie szło jej
coś, bo płomienie gasły i zapalały się na zmianę, a ja raz ich wszystkich
widziałem, raz nie. Migali mi przed oczami tak nierównomiernie, że gdybym był
człowiekiem, z pewnością doznałbym ataku epilepsji.
Stałem tam taki zamurowany kilka sekund, kiedy to oprawczyni
Jeremiego mnie ujrzała. Spojrzała na mnie z błyskiem w błękitnych oczach i
zaprzestała torturowania Gilberta.- Możesz przestać – rzuciła do blondynki, mierząc mnie od stóp do głów. – Młody nie musi nam pomagać... Sam przyszedł.
Wiedźma wypuściła głośno powietrze i złapała się za klatkę piersiową (a miała się za co złapać, jeśli wiecie o co mi chodzi). Płomienie zgasły na amen, a ona oddychała głośno. Podniosła głowę i odgarnęła włosy z twarzy, a mnie zamurowało kolejny raz.
Jak to?! Ona jest wampirem! Dlaczego czarowała?! Jakim prawem?!
Była taka jak wcześniej – nadal to ta sama piękna blondynka o ciemnych oczach, w których czaił się
groźny błysk. Zupełnie tak jak w pięćdziesiątym drugim.
- Witaj, Damonie – rzekła jedwabistym głosem. To strzępy jej wypowiedzi słyszałem wcześniej.
Jak to możliwe, że…
- Maya – wydukałem.
***
Hello, everybody! ^^ Jak tam, co tam? Wiem, że dodawanie rozdziałów tuż na początku, a potem dopiero pod koniec miesiąca ociera się lekko o głupotę, ale wybaczcie mi :) Co sądzicie? Mnie, o dziwo, nawet się podoba.
Liczę na Was, wampirki. Do napisania!
xoxo
ps. Aktualizacja w zakładce "Bohaterowie". Zapraszam :3
CZYTANIE = KOMENTOWANIE